piątek, 29 lipca 2016

Poprawna polszczyzna jako czynnik ograniczający swobodę wypowiedzi

Ten post będzie o blogosferze, tej książkowej konkretnie. Właściwie nie planowałam nic takiego pisać, wolę robić swoje, tym razem jednak coś mnie tknęło, i nie było to ukłucie miłe. Wiele z rzeczy wspomnianych w tym tekście jest bardzo dobrze znanych, obserwujecie je, czasem reagujecie, czasem machniecie ręką… Ameryki swoimi obserwacjami nie odkryję. Wiem też, że część osób może poczuć się urażona, ale cóż… Po prostu czasem trzeba ponarzekać. Nie odnoszę się do żadnych konkretnych przypadków. To po prostu zbiór ogólnych myśli, uzbieranych przez dwa lata blogowania.

Nie jesteśmy profesjonalistami, nikt od nas tego nie oczekuje. Nawet nie powinniśmy próbować tacy być. Blogi miały być źródłem niezależnej opinii, miejscem, w którym zwykły człowiek będzie mógł znaleźć odpowiedź na pytanie, czy warto daną książkę czytać, ale odpowiedź pisaną prostymi słowami, przystępnym językiem, jak znajomy znajomemu. Recenzent pisze, że fajna? To biorę! Czy to jednak zwalnia nas z zachowania pewnych norm? Tu jest trudniej: piszemy o książkach, więc wymaga się od nas troszeczkę więcej, niż od zwykłej nastoletniej blogerki, którą interesuje tylko to, w co się dzisiaj ubrała (bez urazy – wiele z takich blogów jest prowadzonych naprawdę porządnie i nie żywię żadnych uprzedzeń co do osób piszących je. Ale zaczyna się pokazywać pewna tendencja, która niedługo okrzepnie w stereotyp – a może już się tak stało?).

Wzięłam się do pisania recenzji niejako z zazdrości – serio! Zazdrość potrafi być niesamowitym bodźcem do działania – bo inni potrafili coś, co i ja chciałam umieć, trzeba więc było spróbować. W trakcie mojej dwuletniej działalności tu zdążyłam się trochę rozwinąć, zdałam sobie też sprawę, że blog jako taki to nie jest coś, co mnie satysfakcjonuje. Owszem, lubię swój przytulny, książkowy zakątek (stara nazwa bloga (; - jeśli ktoś jeszcze pamięta), ale to trochę za mało. Nie chciałam poprzestawać na tym jednym, bo wiedziałam, że się znudzę i szybko to porzucę. Blog stał się więc punktem wyjścia do poważniejszego pisania – oraz do nauki. Nie mam wykształcenia polonistycznego, poprawność językowa bywa mi obca, nie ustaję jednak w wysiłkach, by to zmienić. Z tego miejsca mówię więc otwarcie: wiele z rzeczy, które wymieniam w tej notce, dotyczy też mnie. Ale – mam nadzieję – że już niedługo. Co więc mnie w blogosferze tak bardzo boli, co zgrzyta, aż iskry lecą?

„To mój kawałek internetu!

…i mogę w nim robić, co mi się podoba.” No pewnie, że możesz. Problem tkwi raczej w tym, że nikt z nas nie jest idealny. Robimy błędy. I kiedy ktoś napisze ci, że coś u ciebie jest nie tak, to to po prostu popraw. Sprawdź, przemyśl, popraw. Nie udawaj, że nie widzisz, nie usuwaj komentarza, wreszcie: nie atakuj osoby, która komentuje, bo od tego błędy się nie naprawiają. Za to ty wpadasz z automatu do szufladki z osobami o zamkniętym umyśle i takimi, z którymi nie ma sensu rozmawiać. Bo szkoda nerwów. Wiem, że są osoby, które szczycą się takim podejściem – każdą uwagę, która nie jest odpowiednio pochwalna nazywając „hejtem” i bez opamiętania bluzgając na „hejtującego”, a potem chichocząc przed ekranem w stylu „ale mu pojechałam/łem”. Na to nic nie poradzę, żadna ze mnie specjalista od ludzkiej psychiki. Ale naprawdę wolę czytać teksty osób, które nie boją przyznać się do błędu. I do takich blogów wraca się najchętniej.

Poprawna polszczyzna jako czynnik ograniczający swobodę wypowiedzi

Robimy błędy, wszyscy, nawet ci z nas, którzy mają solidne zaplecze w postaci wykształcenia czy prywatnej korekty. Drugą kategorią błędów są te merytoryczne, a to już cięższy kaliber. Można nie przeczytać, napisać o książce tyle co nic i jakoś wybrnąć ( i tak nie polecam), a można napisać bzdury. Ale nie o tym miało być, a o argumentacji osoby upomnianej. Zazwyczaj jest to „mam prawo do własnej opinii”, a rzeczoną opinią nazywamy każdy rodzaj pomyłki. Błąd ortograficzny, merytoryczny, brak przecinka? „Mam prawo do własnej opinii i własnego stylu!!!!1”


Stawiam przecinki w przypadkowych czasem miejscach, ale wiem, że to błąd. Stosuję czasem mało zrozumiałe skróty myślowe, ale wiem, że to błąd. Piszę za długie teksty i czasem zdarza mi się spoilerować – ale nie uważam, że to jest fajne. To nie styl, nie wolność wypowiedzi, to brak umiejętności, co do których oczekuje się, że będę je posiadać – bo piszę o książkach. Nie o kremie do rąk, nie o nowej spódnicy. Nie chodzi tu o środki stylistyczne, a o ignorowanie kwestii, które obejmuje nauczanie na poziomie szkoły podstawowej. Kiedyś robiłam więcej takich błędów, z czasem będzie ich jeszcze mniej. Dlaczego? Bo uważam upór w tej sprawie za brak szacunku do czytelników. Żaden ze mnie autorytet, ale czasem ktoś wpadnie tu, do mojego czytelniczego kącika i chcę, by spędził tu czas miło i bez zgrzytów. By wiedział, że może liczyć na tekst rzetelny i porządnie napisany, i do tego będę dążyć. Własnego stylu nie tworzy się przez ignorowanie zasad pisowni. Bądźmy bardziej kreatywni.

Czytanie? A po co to komu?

Z kompletnie innej beczki. Nie podam przykładów, nie pokażę palcem, ale coraz częściej zdarza mi się czytać recenzje, po których widać, że recenzent książki nie przeczytał. Skąd wiadomo? Bo nie ma absolutnie nic do powiedzenia na jej temat. Opis skopiowany ze strony wydawnictwa, parę ogólnikowych zdań, dających się streścić jako „fajna, czytało się spoko, polecam każdemu”, i tyle. Ale czekaj, o czym piszesz? Gdzie jakieś odniesienie do tego, co recenzujesz? Co było fajne? Bo ja nie wiem, z tekstu nic takiego nie wynika. Byleby cyferki w wyświetleniach się zgadzały… Naprawdę, jeśli tak ma być, to czas przemyśleć sobie sens całego przedsięwzięcia. Po co ci książki, których i tak nie czytasz? Żeby je sprzedać? Cóż, to też jakiś interes -  tylko smutno się robi na widok recenzentów, wystawiających stosy nowości na sprzedaż jako „nowe, nieczytane”. Smutno i wstyd.

Nie interere

Kolejna pozycja do rozważań o sensie istnienia. Pojawiają się w recenzjach słowa, że recenzenta to właściwie ten gatunek nie kręci, ale fajne i w ogóle poleca. Czekaj, co? Po co bierzesz do recenzji książkę, o której wiesz, że ci się nie spodoba? Rozumiem chęć sprawdzenia, ale… Szczytem szczytów jest zawieranie tej myśli w tekście – piszę, bo muszę, bo dali, bo termin. Wymuszone, bezsensownie, zniechęcające, nie wnoszące nic do tematu teksty. Zachowaj takie uwagi dla siebie – nie tego czytelnicy szukają na twoim blogu.


Recenzent kontra autor, autor kontra recenzent

Głośno ostatnio o takich starciach. Nie jest jednak moim celem pisanie kolejnego elaboratu o tym, jak to każdy ma prawo do krytykowania tego drugiego, poruszyć chciałam trochę inną kwestię. Spotykam się z bardzo ciętymi wypowiedziami autorów (a czasem i recenzentów, o zgrozo!), że jakiś bloger śmiał napisać o tym, że w książce były błędy, okładka była brzydka, a szkoda, bo książka wcale dobra… No jak to tak, miał książkę oceniać, a nie… co? No właśnie. Książka to nie tylko treść, którą stara się nam przekazać autor. To też papier, okładka, wysiłek wielu osób, czas spędzony przez nich na redakcji, korekcie, składzie… wreszcie druku i promocji. Elementem tej promocji jesteśmy my, blogerzy. To my zachęcamy czytelników, by na efekty tych prac wydali pieniądze. Często ciężko zarobione, oszczędzane na tą jedną, jedyną pozycję, czekającą na księgarnianej półce. Dlatego traktujmy ją jako zamkniętą całość, nie półprodukt. Dlaczego ktoś ma się rozczarować, że kupił rzecz wybrakowaną za normalną cenę, nie tak niską przecież, przeczytawszy pełną zachwytów opinię na jakimś blogu? Czuję się tu trochę odpowiedzialna za to, jak będzie postrzegała książkę osoba, która przeczyta mój tekst. To ode mnie ma się dowiedzieć, czy produkt spełnia jej wymagania. Nie bójmy się mówić o takich rzeczach. A ponad wszystko…

W kupie siła

Pomagajmy sobie nawzajem. Jesteśmy coraz większą grupą, coraz bardziej widoczną w mediach. Coraz więcej stereotypów, więcej krzywdzących opinii, które powstają przez jednostkowe przypadki. Jest nas dużo, z różnym stażem i wiedzą, a wielu z nas jest otwartych na rozmowy. Nie bójmy się pytać, jeśli czegoś nie wiemy. Nie bójmy się krytyki. Prośmy o pomoc, jeśli jej potrzebujemy. Uczmy się nie tylko na własnych błędach, ale i na cudzych. I wreszcie – nie kpijmy z tych, którzy się do własnej niewiedzy przyznają, bo są o wielki krok przed kpiarzami. Oni się nauczą, szydercy pozostaną z tyłu.


Tyle mojego koncertu życzeń i zażaleń. Zachęcam do dyskusji, bo z niej sporo dobrego może wyniknąć.


__________
Obrazki pochodzą ze stron:
jeja.pl
amazonaws.com
giphy.com

19 komentarzy:

  1. Świetny tekst! Bardzo się cieszę, że ujęłaś i moje przemyślenia w jednym miejscu. Wszyscy popełniamy błędy, grunt to chcieć się rozwijać, bo to świadczy nie tylko o szacunku do czytelnika, ale i samego siebie. Nikt nie lubi wytykania błędów, zresztą można to robić na różne sposoby, ale czasem warto zacisnąć zęby, przełknąć krytykę i coś z niej wynieść dla siebie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dla mnie, po prostu nie trzeba odbierać krytyki osobiście... Wiem, że trudno, człowiek czasem traktuje to, co napisze niemal jak własne dziecko. Ale to jest do wypracowania.

      Usuń
  2. Podoba mi się ten tekst, choć w sumie w "blogowym światku" siedzę raczej na uboczu (blog już dawno prowadzę raczej jako działalność poboczną, z której trudno mi zrezygnować, niż z jakiejkolwiek innej przyczyny), ale zdaję sobie sprawę z powszechności wymienionych przez Ciebie przypadków. I fakt mogą one irytować :) a na pewno budzą nieprzyjemne skojarzenia z blogsferą książkową.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Ja też trochę na uboczu siedzę, skupiam się raczej na portalach, bloga traktując jako swego rodzaju portfolio. Jak pisałam, nie chcę na tym "kariery" kończyć.
      Zastanawia mnie, jak na tą kwestię patrzą wydawcy. Czy nie zniechęcają się do blogów ogółem, widząc niektóre skrajne przypadki?

      Usuń
    2. No właśnie może tak być. Bo niestety normą jest, że wraz ze wzrostem ilości następuje spadek jakości.

      Usuń
  3. Bardzo ciekawy i ważny tekst. Biję się w pierś, gdyż sama mam problemy z przecinkami. Jednak staram się ewoluować w kierunku większej poprawności, więc czytam, czytam i jeszcze raz czytam. Sprawdzam swój tekst, zanim go opublikuję, czasem skracam, czasem kreślę. Uważam, że szacunek do czytelników nakłada na mnie obowiązek rozwijania warsztatu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mów, sama czytam po kilka razy, a i tak po dłuższym czasie od publikacji zdarza mi się wyłapać literówkę. Warto się postarać o jakąś przyjacielską korektę.

      Usuń
  4. Jest masa możliwości wskazania błędów w tekście - maile, komunikatory, wiadomości prywatne na fanpage - chyba każdy bloger coś z tego ma, więc zgłoszenie błędu w ten sposób problemem nie jest. Nie chce się? Okey, ale też nikt nie każe tego robić i dlatego uważam, że wymienienie błędów w komentarzu jednak jest hejtem. Co innego danie znać prywatnie, co innego stwierdzenie "o, w drugim akapicie coś Ci trochę nie gra", a co innego publiczne wykazanie "niekompetencji" (trochę mocne słowo, ale trudno je tym razem zastąpić) i braku wiedzy autora postu. Nawet jeśli dany błąd jest po prostu zwykłym potknięciem, przeoczeniem przy sprawdzaniu - tego nikt nie wie, ale każdy może ocenić przy przeglądaniu komentarzy. Nie wiadomo też jaką krzywdę zrobimy publikującemu - nie wszyscy jesteśmy profesjonalistami, ale niektórzy tak. Dla niektórych blog to portfolio, to wpis do CV i taki komentarz może zaszkodzić jeśli niewłaściwa osoba go zobaczy. Zresztą - tak, blog to prywatny kawałek internetu. I tak jak będę zła, kiedy zaproszę rodzinę na obiad a ciocia wytknie mi przy wszystkich i będzie powtarzać przy każdym kolejnym spotkaniu, że zupa jest za słona, tak będę zła kiedy ktoś mi wytknie błąd publicznie i ten błąd będzie wypominany - bo przecież komentarz pozostaje.

    Za każdym razem zastanawiam się, po co ktoś bierze do recenzji książki, które nie trafiają w jego gust. Rozumiem, kiedy wspomina o tym dlatego, że nie czytał gatunku i nagle mu się spodobał, albo nie czytał, chciał spróbować i nie wyszło. Ale żeby tak nagminnie? Tak skrajnie różne rzeczy? Albo po raz kolejny z gatunku, którego nie lubi? Czarna magia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bądźmy szczerzy - piszemy przecież blogi, a blogosfera rządzi się niepisanymi prawami. Jednym z nich jest to, że wyświetlenia są kapkę ważne, choćby po to, by kontynuować współpracę z wydawnictwami. Żeby podtrzymywać stałą bazę czytelników, czyli żeby móc, cóż, dalej pisać bloga, na czym zależy chyba każdemu z nas, teksty muszą ukazywać się w miarę regularnie. Czasami bierze się różne rzeczy tematycznie nietrafione, bo nie zawsze jest coś innego. To jeszcze jestem w stanie zrozumieć... O ile recenzent podchodzi do tematu w profesjonalny, porządny, zaangażowany sposób, a nie zbywa go na przysłowiowe "odwal się i daj żyć". I chyba tu tkwi sedno problemu...

      Usuń
    2. O widzisz, nie wspomniałam o formie, w jakiej wskazuje się błąd. Ja w zasadzie tego nie robię - już. Ale nie mówiłam wyłącznie o komentarzach, bo jak najbardziej masz rację, prywatna droga jest tu najlepszą opcją. Chociaz nie ustrzega komentującego od agresywnej reakcji recenzenta.

      Swoją drogą, inne mam podejście do komentarzy - wytknięty błąd, poprawiony, dobrze świadczy o osobie piszącej. Jak mówiłam, ideałów nie ma i nie zamierzam się na taki kreować, po to istnieje instytucja korektora, bez której się nie obywa "w warstwach wyższych", nie ważne jak dobrze recenzent by nie pisał.

      Co do "własnego kawałka internetu" - wola własna, ale tak jak w towarzystwie gości zaproszonych na obiad zachowuję pełne normy uprzejmości, tak na blogu przestrzegam zasad pisowni. To po prostu jest zdrowy standard, jeśli ktoś tego nie stosuje, powinien się liczyć, że goście nie dość, że nie przyjdą ponownie, to jeszcze rozpowiedzą innym, że źle się działo podczas wizyty.

      Usuń
    3. Dobry Łotr - ale publikowanie postów tylko po to, żeby podtrzymać współpracę nie bardzo ma sens, a żeby były regularne można iść do biblioteki i wybrać coś we własnym guście.

      Jeżeli komuś będzie chciało się sprawdzić, czy błąd wytknięty w komentarzu został poprawiony, to może dojść do wniosku, że dobrze świadczy. Ale komu by się chciało to sprawdzać? Czasami sam fakt że był i autor nie zauważył go sam bywa problemem. Zwłaszcza jeśli sam chcesz być tym korektorem.

      Jasne, w pełni się zgadzam, że zasady pisowni są ważne i należy ich przestrzegać. Jeśli ktoś je stale łamie, to sam prosi się o kłopoty. Tylko że potknięcia, jak zresztą zauważyłaś, zdarzają się zawsze i jeśli w trakcie czytania się je zauważy, to warto albo dyskretnie poinformować, albo przymknąć oko. Goście też pewnych norm powinni przestrzegać ;)

      Usuń
    4. Jak najbardziej. Zresztą co do pojedynczych, przypadkowych błędów nie ma co wspominać, bo to się zdarza najlepszym. Chodziło mi o przypadki, kiedy ktoś wyraźnie jest z polszczyzną na bakier, nie wykazując jakiejkolwiej chęci do poprawy. Bo przecież jest dobrze, a książki przysyłają.
      Chyba wszystko robija się o to, żeby nałapać punkciki i coś dostać za darmo...

      Usuń
  5. No dopsze, co do ortografii, interpunkcji i całego tego stuffu technicznego, to się zgadzam.Wymyślono je po to, żeby tekst był bardziej zrozumiały więc wypada dla wspólnego dobra się do nich stosować. Choć przyznam, że z pełną premedytacją spalszczam pisownię angielskich terminów.;)

    " czasem zdarza mi się spoilerować – ale nie uważam, że to jest fajne. "
    No i tu się właściwie nie zgadzam.Znaczy, zgadzam się o tyle, że spoilerowanie bez ostrzeżenia powinno być karalne. Ale poza tym wszystko zależy od tego, do kogo właściwie kierujemy nasz tekst - czy chcemy zachęcić nowych czytelników, którzy nie znają powieści, czy raczej podyskutować z tymi, którzy już znają.

    "sprzedaż jako „nowe, nieczytane”"
    Ja kiedyś taką "nową, nieczytaną" zaniosłam do biblioteki - pani się nieco zdziwiła.;) Ale wcześniej czytałam ebooka, więc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tymi spoilerami to czasem ciężko wyczuć, co już jest poważnym soilerem, za który ktoś może mieć żal, a co jeszcze nim nie jest. Brak mi wyczucia, stąd ten mój zarzut do siebie samej.

      Usuń
  6. Ostatnio pisałem na blogu o błędach najczęściej popełnianych przez blogerów, wybacz mi moją autoreklamę u dołu. Z Twojego zestawienia szczególnie irytuje mnie to, że niektórzy rzeczywiście książek nie czytają, a garną się pisania ich recenzji. Ależ to nie ma najmniejszego sensu! Świetny artykuł, wiele w nim prawdy. :)
    Pozdrawiam

    http://recenzjeoptymisty.blogspot.com/2016/07/tak-sie-nie-pisze-piec-bedow-ktore.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, dzięki, muszę to gdzieś podlinkować :D

      Usuń
    2. No popatrz. Sam popełniłem błąd. Oczywiście, że "garną się DO pisania". :)

      Usuń
  7. Dobrze wiedzieć, że w Internecie, gdzie coraz częściej szerzy się głupota i niczym nieuzasadniony hejt, wciąż jest duża grupa osób, która potrafi myśleć i działać rozsądnie. Cieszę się, że przeczytałam ten post :)

    A jeśli chodzi o spoilery, to ciężko wyczuć kto i co uzna za spoiler. Kiedyś opisywałam jakiegoś bohatera i napisałam coś w stylu: "przyznaję, że koniec końców postać mnie zaskoczyła swoim zachowaniem" i ktoś mi zarzucił, że za dużo zdradziłam tym tekstem... No cóż, w ten sposób musiałabym pisać tak, jak opisywałaś to w przypadku osób, które nie czytają książek. "Było fajne, przyjemnie się czytało i w ogóle super", Jaki z tego morał? Nie można wszystkim dogodzić, ale warto starać się być jak najlepszym :)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Zgadzam się z Twoim wpisem i podpisuje się pod nim obiema rękoma. ;)

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: