środa, 20 lipca 2016

"Mechaniczny. Wojny Alchemiczne tom I" Iana Tregillisa

Jednym z najstarszych, a jednocześnie chyba najpopularniejszych motywów w fantastyce naukowej, obok eksploracji kosmosu, jest ten  maszyny zyskującej świadomość i zdolność samodzielnego myślenia. Nic dziwnego. Gatunek zajmujący się tym, co pod pewnymi warunkami mogłoby zaistnieć, służy nam od wielu lat, z lepszym czy gorszym efektem, jako odskocznia i model do różnych niecodziennych przemyśleń - a jednym z najważniejszych pytań, jakie zadajemy sobie od początku naszego istnienia, jest "kim jesteśmy?" albo "co jest kwintesencją bycia człowiekiem?". Dlatego też po książkę-temat tej recenzji sięgnąłem zarówno z ciekawością, jak i pewną obawą o jej wtórność. Które z nich było bardziej uzasadnione? Oto "Mechaniczny. Wojny Alchemiczne, tom I" Iana Tregillisa.

Jest rok 1926, ale historia potoczyła się inaczej. Od trzystu lat Holandia stanowi dominującą siłę w Europie i na świecie – to wtedy Christiaan Huygens zbudował pierwszego Klakiera, zasilanego alchemicznie i sprężynowo automatona. Klakier nie męczy się, nie musi odpoczywać, a kwestionowania rozkazów zabrania mu geas – związany dyrektywami utrwalonymi w alchemicznych paternach, mechaniczny sługa musi wykonywać polecenia co do litery i bez ociągania, w przeciwnym razie odczuje psychiczny ból, którego narastające natężenie w końcu odbierze mu zmysły. Na efekty nie trzeba było długo czekać – armia technomagicznych androidów przetoczyła się przez Stary Kontynent, podporządkowując go w całości władzy Mosiężnego Tronu. Pozostała tylko Francja, której biegłość w sztuce tradycyjnej chemii pozwoliła na wynalezienie szybko twardniejących żywic, zdolnych trwale unieruchomić niestrudzenie nacierających Mechanicznych – jednak ceną za ograniczoną autonomię było porzucenie rodzinnego kraju i wygnanie na pozbawione znaczenia strategicznego ziemie w Północnej Ameryce. Obecnie gwarantem bezpieczeństwa ostatniego niepodległego państwa poza Imperium jest kruche, nietrwałe zawieszenie broni, ale któż może wiedzieć, ile ono potrwa?

Tytułowy Mechaniczny, Jax, jest jednym z trojga sług bogatych państwa mieszkających w Amsterdamie. Jak wszystkich jego znajomych, sensem jego życia jest wykonywanie poleceń, co oznacza wyręczanie swoich właścicieli we wszelkich czynnościach, od sprzątania, poprzez doręczanie wiadomości, aż po ochronę ich życia nawet za cenę własnego. Również jak wszyscy jego znajomi, marzy o tym, by wyrwać się na wolność – to dlatego, ryzykując ból związany ze zwłoką w wypełnianiu obowiązków, pojawia się na egzekucji Adama, zbuntowanego Klakiera. Po cichu marzy, by także mieć wolną wolę, nie spodziewa się jednak, że to właśnie jego spotka ta niezwykła szansa... I odpowiedzialność, wiążąca się z byciem wrogiem publicznym numer jeden!

Jax nie jest jednak jedynym bohaterem "Wojen Alchemicznych" – prócz zbuntowanego Klakiera śledzimy losy jeszcze dwóch osób. Berenice jest wicehrabianką i mistrzem szpiegów Króla na Wygnaniu, a jej siatka szpiegowska usiłuje za wszelką cenę zgłębić najpilniej strzeżony sekret holenderskiej Gildii – tajemnicę wytwarzania i zmuszania Klakierów do posłuszeństwa. Ojciec Luuk Vissier jest jej współpracownikiem, także szpiegiem, jednak spalonym i bliskim schwytania. Wie, że jego godzina jest bliska - nie spodziewa się jednak, że los, który zgotują mu holenderscy oprawcy jest czymś, czego nie doświadczył jeszcze żaden człowiek... Czymś jeszcze gorszym niż śmierć.

Troje bohaterów dzieli powieść na trzy osobne wątki, które jednak tworzą wspólną, misterną całość. Pierwszy i najważniejszy to, oczywiście, wątek Jaxa, który powoli odkrywa, co to znaczy być naprawdę wolnym, i muszę przyznać, że rozterki i dylematy ciut naiwnego Mechanicznego wyrwanego z okowów geas przypadły mi do gustu. Tregillisowi udało się coś niezwykłego – nadał maszynie ludzkie cechy, które uczyniły z niej nie tylko osobę z krwi i kości, ale przede wszystkim kogoś bardzo sympatycznego, wobec którego trudno nie żywić ciepłych uczuć i nie życzyć mu jak najlepiej. Podobnie, choć w nieco inny sposób, trafiły w moje upodobania losy ojca Vissiera – ta z kolei część książki najbardziej obfituje w filozoficzne i teologiczne rozważania problemu wolności wyboru i jego konsekwencji, które, mimo swojej głębi i ciężaru, zostały podane w sposób przystępny i przyjemny w odbiorze. To ogromny atut – rzadko kiedy udaje się przemycić do fantastyki naukowej elementy faktycznej filozofii w sposób tak płynny, tak delikatny, że czytelnik nie odczuwa wagi tematu, z jakim się mierzy, a jednocześnie tak treściwy – spostrzegawczy odbiorca bez większego wysiłku dopatrzy się tu elementów zaczerpniętych zarówno od Spinozy, Kartezjusza, jak i Kanta czy Tomasza z Akwinu.

Tak na marginesie, wątek ojca Vissiera zawiera w sobie także jeden z najbardziej okrutnych zwrotów fabuły, jakie dotąd spotkałem w fantastyce naukowej. Nie chcę zdradzać, co takiego spotka proboszcza-szpiega, dlatego powiem tylko, że to, co mu się przytrafia, nie tylko raczy czytelnika dreszczem czystej egzystencjalnej grozy, ale też świetnie wpisuje się w ogólny tok rozważań.

Dużo mniej ciepło wspominam rozdziały poświęcone Berenice. Choć wiernie i obrazowo przedstawiono w nich zepsucie, rozpasanie i wewnętrzne skłócenie, jakie siłą rzeczy pojawiają się w każdym środowisku arystokratycznym, nie mogę się pozbyć wrażenia, że ton, w jakim je utrzymano boleśnie odstaje od reszty powieści. A czym? Tym, że są znacznie bardziej wulgarne, przyziemne, a na domiar złego sprawiają wrażenie przesyconych zbędną erotyką, co wydaje się ostatnio popularnym (i oklepanym) zabiegiem w literaturze fantastycznej. Szkoda – książka świetnie obroniłaby się i bez tego, choć rozumiem rolę, jaką odegrało w budowaniu klimatu całości. Cierpię podwójnie, ponieważ to Berenice, nie Jaxowi, poświęcono większość powieści. Z pewnością było to konieczne, ponieważ to wokół jej siatki szpiegów rozgrywa się przeważająca część wydarzeń – choć, prawdę powiedziawszy, opowiedziana tu historia jest dosyć prosta, a jej przebieg łatwy do przewidzenia. Niemal zbyt łatwy. Bardzo trudno mi uwierzyć, że z tak banalnie funkcjonującym wywiadem to Francja jako jedyna oparła się sile Imperium Holenderskiego!

Na uwagę za to zdecydowanie zasługuje sposób przedstawienia świata i konstrukcja opisów. Te są... niemal majestatyczne. We fragmentach, w których bohaterowie nie obrzucają się bluzgami, a które wydają się pasować tutaj jak pięść do nosa, "Wojny Alchemiczne" potrafią autentycznie zachwycić niesamowicie barwnym, pełnym wizji i polotu przedstawieniem miejsc, osób, obyczajów. Wyjąwszy to wszystko, na co narzekałem przed chwilą, to naprawdę piękny utwór – szkoda, że nie udało się utrzymać tego wrażenia w jego całości. Jednocześnie, "Mechaniczny" nie jest książką, która traktuje swoją własną konwencję zbyt poważnie – bardzo podobała mi się sytuacja, w której dwójka bohaterów, przyglądając się parowemu miotaczowi harpunów, dochodzi do wniosku, że technologia silników parowych była "ślepą uliczką" i "zabawnym, ale raczej nieudanym eksperymentem". To spory szok, gdy ma się w dłoniach książkę, której okładka aż bije po oczach steampunkiem.

"Mechaniczny" jest powieścią z rodzaju, który bardzo mi odpowiada. Jest tu po trochu wszystkiego – akcja przeplata się z intrygą, zaś humor z zadumą, a to wszystko w bardzo dobrych proporcjach. Choć opowiada historię nie bardzo skomplikowaną, której meandry są dość przewidywalne, a forma może pozostawiać trochę do życzenia, u jej fundamentów leży coś, czego wielu współczesnym książkom brakuje – pomysł. To nie tylko coś, co przyjemnie się czyta – opowiedziana tu historia jest ledwie pretekstem do głębokich, ambitnych jak na tak przystępnie napisaną książkę wynurzeń na temat woli, wolności wyboru oraz tego, co odróżnia człowieka od maszyny. I choćby z tego powodu gorąco zachęcam, aby zapoznać się z pierwszym tomem "Wojen Alchemicznych"'. Sam z niecierpliwością będę czekać na kontynuację.

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękujemy Wydawnictwu SQN!

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: "The Mechanical. Alchemy Wars I."
Autor: Ian Tregillis
Wydawnictwo: SQN
Rok wydania polskiego: 2016
Liczba stron: 480

13 komentarzy:

  1. Mnie ta recenzja zniechęciła do czytania książki. :/
    Bardzo mocno uderza w negatywne strony, ujawniając niedosyt i zawód recenzenta, mimo pochlebnej opinii na końcu. Jeśli zawodzi chociaż w połowie tak, jak to odczułem to nie warto po nią sięgać.
    Mam jednak wrażenie, że recenzja jest dla osób, które książkę przeczytały, operując na aluzjach nie przykładach. Wolę recenzje, które ujawniają jednak część fabuły, ale dają jasny obraz elementu książki, do którego recenzent nawiązuje.
    Nurt steamopunku nie ogranicza się do parowych maszyn i tu akurat braku bym nie odczuł. Tym co w nim uwielbiam są zegarmistrzowsko precyzyjne mechanizmy angażujące wszelakie prawa fizyki. Zgadzam się natomiast całkowicie z autorką recenzji, że behawiorystyczny opis z wszędzie wkraczającą sztampową erotyką nie pasuje do koncepcji tego świata.
    Pozdrawiam,
    Dawid

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze - autorem, nie autorką. Siemasz, Dawidzie, Łotr z tej strony.

      Po drugie - przykro mi, że nie trafiłem w Twój gust swoim stylem recenzowania. Uważam jednak, że książki czyta się przede wszystkim dla fabuły i nic tak nie krzywdzi doświadczenia, jak jej przedwczesne poznanie. I będę się tego trzymał, z troski o dobro czytelnika.

      Po trzecie - tak, uderzam w negatywne strony. To z jednej strony zamierzone: recenzje czytane są po to, by poznać nie tylko "za", ale i (a nawet przede wszystkim!) "przeciw"; z drugiej natomiast... Cóż, uchodzę za bardziej surowe pół redakcji i zdaję sobie sprawę z tego, że czytając moje teksty trzeba brać na to poprawkę. Nadal jednak - surowa recenzja jest lepsza niż przesłodzona recenzja. Nie mam Cię zachęcić do czytania - mam za to wykazać, czy warto przeczytać daną pozycję, czy też nie. Staram się formułować swoje teksty w sposób, który pozwala odbiorcy na wyciągnięcie własnych wniosków, a nie mogę tego robić, przymykając oko na wszelkie niedoskonałości.

      Po czwarte - tak, wiem, czym jest steampunk i czym się charakteryzuje. To, co sam opisujesz, nazywa się clockpunkiem, podgatunkiem steampunku. "Mechaniczny" też jest clockpunkowy, ale nie do końca - ba, fakt, że Klakierzy powstali częściowo dzięki magii neguje przynależność tej książki do science fiction! Ponieważ jednak uważam mnożenie bytów ponad potrzebę za rzecz zgubną i zbędną, oflagowałem go jako powieść sf i steampunkową - jako że bardziej przemawia to do wyobraźni czytelnika niezaznajomionego z całą skomplikowaną taksonomią. Szkoda na to czasu i zdrowia, zaś golenie się brzytwą Ockhama pozwala na zachowanie estetycznego, spójnego i schludnego wyglądu.

      Po piąte, ostatnie - cieszę się, że nie tylko ja dostrzegam przykrą modę na erotyzowanie każdego tekstu fantastycznego. Trudno się jednak temu dziwić, zważywszy choćby na niedawny skok popularności pewnej serii autorstwa pewnego starszego pana o brutalnych skłonnościach względem własnych bohaterów. To się po prostu sprzedaje, wybacz brzydkie słowo.

      Dzięki za wypowiedź.

      Usuń
    2. Jak ładnie wypunktowane.

      Nigdy nie uważałem, że dobra recenzja ma być zachęcająca. Po prostu czekałem na książkę i miałem nadzieję na coś dobrego, a cóż..wyszło jak zawsze. Nie traktuj tego zbyt osobiście ;)
      Nie chcę recenzji pisanej pod siebie. Styl mi się podoba. Zwróć jedynie uwagę, że pewne rzeczy będą trudne w odbiorze dla osoby, która książki nie przeczytała. Nie zachęcam tutaj do spojlerów, ale popatrzenia na treść z innej perspektywy.
      Zdaję sobie oczywiście sprawę, że skoro piszesz recenzję to wiesz o czym,a Brzytwa jest cudownym narzędziem o ile się nią nie zatniesz. Jak także wiesz, współczesnej literatury nie da się już w prosty sposób klasyfikować. Każdy autor dąży przecież do tego, aby być niepowtarzalnym twórcą własnego nurtu. Niemniej jednak podstawowe założenia gatunku powinny mieć charakter wiodący. Sformułowanie steampunk bez pary wskazuje raczej na błędną semantykę niż niejednoznaczność klasyfikacji. Wytknie to każdy edytor.

      Wybacz autokorektę, nie mam możliwości edycji. Wszędzie indziej używam formy męskiej.

      Na koniec, życzę więcej dobrych recenzji.

      Pozdrawiam,
      Dawid

      Usuń
  2. Sam skończyłam ledwie przed chwilą i zbieram do recenzji. Muszę się prawie w każdym aspekcie z tobą zgodzić, ale mnie akurat podobał się wątek Berenice, choć był... dziwny. Po prostu dodawał temu wszystkiemu smaczka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, smaczki, jak wiadomo, są sprawą gustu! ;)
      Muszę jednak po chwili zastanowienia stwierdzić, że wątek Berenice też miał swoje niezłe momenty. Po prostu... Ogólne wrażenie jakoś mi przeważyło na "meh".

      Usuń
  3. OK, zdecydowanie trafia na listę 'do przeczytania'.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drogi Dziadu, wróć tu koniecznie i podziel się wrażeniami, kiedy już skończysz!

      Usuń
  4. Hmm... Strasznie długa i wnikliwa recenzja ;O
    A książka już dawno na liście do przeczytania ;D
    (KRK)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, tak, piszemy długie teksty, a ten jeszcze nie zalicza się do najdłuższych... zawsze jest coś jeszcze do napisania.

      Usuń
    2. Mógłbym się rozgadać i jeszcze bardziej, ale kto by to wszystko czytał?...

      Usuń
  5. Witam,
    mnie zachęciła Twoja recenzja. Lubię steampunk, zawsze lubię jego książkowe wersje.
    Jedyne co może mi przeszkadzać w powieści to wulgaryzmy. Co do reszty... zobaczę.
    (KRK) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie! Nawet mimo tych paru wad, pozostaje to jedna z ciekawszych powieści ostatnich lat.

      Usuń
  6. Cześć! Nominowałam Cię do LBA (http://ksiazkiwpiekle.blogspot.com/2016/07/liebster-blog-award-zu.html )
    Pozdrawiam cieplutko / ksiazkiwpiekle.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: