Jednym z najstarszych, a
jednocześnie chyba najpopularniejszych motywów w fantastyce
naukowej, obok eksploracji kosmosu, jest ten maszyny zyskującej świadomość i zdolność samodzielnego myślenia. Nic dziwnego.
Gatunek zajmujący się tym, co pod pewnymi warunkami mogłoby
zaistnieć, służy nam od wielu lat, z lepszym czy gorszym efektem,
jako odskocznia i model do różnych niecodziennych przemyśleń - a
jednym z najważniejszych pytań, jakie zadajemy sobie od początku
naszego istnienia, jest "kim jesteśmy?" albo "co jest
kwintesencją bycia człowiekiem?". Dlatego też po
książkę-temat tej recenzji sięgnąłem zarówno z ciekawością,
jak i pewną obawą o jej wtórność. Które z nich było bardziej
uzasadnione? Oto "Mechaniczny. Wojny Alchemiczne, tom I"
Iana Tregillisa.
Jest rok 1926, ale
historia potoczyła się inaczej. Od trzystu lat Holandia stanowi
dominującą siłę w Europie i na świecie – to wtedy Christiaan
Huygens zbudował pierwszego Klakiera, zasilanego alchemicznie i
sprężynowo automatona. Klakier nie męczy się, nie musi
odpoczywać, a kwestionowania rozkazów zabrania mu geas
– związany dyrektywami utrwalonymi w alchemicznych paternach,
mechaniczny sługa musi wykonywać polecenia co do litery i bez
ociągania, w przeciwnym razie odczuje psychiczny ból, którego
narastające natężenie w końcu odbierze mu zmysły. Na efekty nie
trzeba było długo czekać – armia technomagicznych androidów
przetoczyła się przez Stary Kontynent, podporządkowując go w
całości władzy Mosiężnego Tronu. Pozostała tylko Francja,
której biegłość w sztuce tradycyjnej chemii pozwoliła na
wynalezienie szybko twardniejących żywic, zdolnych trwale
unieruchomić niestrudzenie nacierających Mechanicznych – jednak
ceną za ograniczoną autonomię było porzucenie rodzinnego kraju i
wygnanie na pozbawione znaczenia strategicznego ziemie w Północnej
Ameryce. Obecnie gwarantem bezpieczeństwa ostatniego niepodległego
państwa poza Imperium jest kruche, nietrwałe zawieszenie broni, ale
któż może wiedzieć, ile ono potrwa?
Tytułowy Mechaniczny, Jax, jest jednym z trojga sług bogatych państwa mieszkających w Amsterdamie. Jak wszystkich jego znajomych, sensem jego życia jest wykonywanie poleceń, co oznacza wyręczanie swoich właścicieli we wszelkich czynnościach, od sprzątania, poprzez doręczanie wiadomości, aż po ochronę ich życia nawet za cenę własnego. Również jak wszyscy jego znajomi, marzy o tym, by wyrwać się na wolność – to dlatego, ryzykując ból związany ze zwłoką w wypełnianiu obowiązków, pojawia się na egzekucji Adama, zbuntowanego Klakiera. Po cichu marzy, by także mieć wolną wolę, nie spodziewa się jednak, że to właśnie jego spotka ta niezwykła szansa... I odpowiedzialność, wiążąca się z byciem wrogiem publicznym numer jeden!
Jax
nie jest jednak jedynym bohaterem "Wojen Alchemicznych" –
prócz zbuntowanego Klakiera śledzimy losy jeszcze dwóch osób.
Berenice jest wicehrabianką i mistrzem szpiegów Króla na Wygnaniu,
a jej siatka szpiegowska usiłuje za wszelką cenę zgłębić
najpilniej strzeżony sekret holenderskiej Gildii – tajemnicę
wytwarzania i zmuszania Klakierów do posłuszeństwa. Ojciec Luuk
Vissier jest jej współpracownikiem, także szpiegiem, jednak
spalonym i bliskim schwytania. Wie, że jego godzina jest bliska -
nie spodziewa się jednak, że los, który zgotują mu holenderscy
oprawcy jest czymś, czego nie doświadczył jeszcze żaden
człowiek... Czymś jeszcze gorszym niż śmierć.
Troje
bohaterów dzieli powieść na trzy osobne wątki, które jednak
tworzą wspólną, misterną całość. Pierwszy i najważniejszy to,
oczywiście, wątek Jaxa, który powoli odkrywa, co to znaczy być
naprawdę wolnym, i muszę przyznać, że rozterki i dylematy ciut
naiwnego Mechanicznego wyrwanego z okowów geas
przypadły mi do gustu. Tregillisowi udało się coś niezwykłego –
nadał maszynie ludzkie cechy, które uczyniły z niej nie tylko
osobę z krwi i kości, ale przede wszystkim kogoś bardzo
sympatycznego, wobec którego trudno nie żywić ciepłych uczuć i
nie życzyć mu jak najlepiej. Podobnie, choć w nieco inny sposób,
trafiły w moje upodobania losy ojca Vissiera – ta z kolei część
książki najbardziej obfituje w filozoficzne i teologiczne
rozważania problemu wolności wyboru i jego konsekwencji, które,
mimo swojej głębi i ciężaru, zostały podane w sposób przystępny
i przyjemny w odbiorze. To ogromny atut – rzadko kiedy udaje się
przemycić do fantastyki naukowej elementy faktycznej filozofii w
sposób tak płynny, tak delikatny, że czytelnik nie odczuwa wagi
tematu, z jakim się mierzy, a jednocześnie tak treściwy –
spostrzegawczy odbiorca bez większego wysiłku dopatrzy się tu
elementów zaczerpniętych zarówno od Spinozy, Kartezjusza, jak i
Kanta czy Tomasza z Akwinu.
Tak
na marginesie, wątek ojca Vissiera zawiera w sobie także jeden z
najbardziej okrutnych zwrotów fabuły, jakie dotąd spotkałem w
fantastyce naukowej. Nie chcę zdradzać, co takiego spotka
proboszcza-szpiega, dlatego powiem tylko, że to, co mu się
przytrafia, nie tylko raczy czytelnika dreszczem czystej
egzystencjalnej grozy, ale też świetnie wpisuje się w ogólny tok
rozważań.
Dużo
mniej ciepło wspominam rozdziały poświęcone Berenice. Choć
wiernie i obrazowo przedstawiono w nich zepsucie, rozpasanie i
wewnętrzne skłócenie, jakie siłą rzeczy pojawiają się w każdym
środowisku arystokratycznym, nie mogę się pozbyć wrażenia, że
ton, w jakim je utrzymano boleśnie odstaje od reszty powieści. A
czym? Tym, że są znacznie bardziej wulgarne, przyziemne, a na
domiar złego sprawiają wrażenie przesyconych zbędną erotyką, co
wydaje się ostatnio popularnym (i oklepanym) zabiegiem w literaturze
fantastycznej. Szkoda – książka świetnie obroniłaby się i bez
tego, choć rozumiem rolę, jaką odegrało w budowaniu klimatu
całości. Cierpię podwójnie, ponieważ to Berenice, nie Jaxowi,
poświęcono większość powieści. Z pewnością było to
konieczne, ponieważ to wokół jej siatki szpiegów rozgrywa się
przeważająca część wydarzeń – choć, prawdę powiedziawszy,
opowiedziana tu historia jest dosyć prosta, a jej przebieg łatwy do
przewidzenia. Niemal zbyt łatwy. Bardzo trudno mi uwierzyć, że z
tak banalnie funkcjonującym wywiadem to Francja jako jedyna oparła
się sile Imperium Holenderskiego!
Na
uwagę za to zdecydowanie zasługuje sposób przedstawienia świata i
konstrukcja opisów. Te są... niemal majestatyczne. We fragmentach,
w których bohaterowie nie obrzucają się bluzgami, a które wydają
się pasować tutaj jak pięść do nosa, "Wojny Alchemiczne"
potrafią autentycznie zachwycić niesamowicie barwnym, pełnym wizji
i polotu przedstawieniem miejsc, osób, obyczajów. Wyjąwszy to
wszystko, na co narzekałem przed chwilą, to naprawdę piękny utwór
– szkoda, że nie udało się utrzymać tego wrażenia w jego
całości. Jednocześnie, "Mechaniczny" nie jest książką,
która traktuje swoją własną konwencję zbyt poważnie – bardzo
podobała mi się sytuacja, w której dwójka bohaterów,
przyglądając się parowemu miotaczowi harpunów, dochodzi do
wniosku, że technologia silników parowych była "ślepą
uliczką" i "zabawnym, ale raczej nieudanym eksperymentem".
To spory szok, gdy ma się w dłoniach książkę, której okładka
aż bije po oczach steampunkiem.
"Mechaniczny"
jest powieścią z rodzaju, który bardzo mi odpowiada. Jest tu po
trochu wszystkiego – akcja przeplata się z intrygą, zaś humor z
zadumą, a to wszystko w bardzo dobrych proporcjach. Choć opowiada
historię nie bardzo skomplikowaną, której meandry są dość
przewidywalne, a forma może pozostawiać trochę do życzenia, u jej
fundamentów leży coś, czego wielu współczesnym książkom
brakuje – pomysł. To nie tylko coś, co przyjemnie się czyta –
opowiedziana tu historia jest ledwie pretekstem do głębokich,
ambitnych jak na tak przystępnie napisaną książkę wynurzeń na
temat woli, wolności wyboru oraz tego, co odróżnia człowieka od
maszyny. I choćby z tego powodu gorąco zachęcam, aby zapoznać się
z pierwszym tomem "Wojen Alchemicznych"'. Sam z
niecierpliwością będę czekać na kontynuację.
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: "The
Mechanical. Alchemy Wars I."
Autor: Ian Tregillis
Wydawnictwo: SQN
Rok wydania polskiego:
2016
Liczba stron: 480
Mnie ta recenzja zniechęciła do czytania książki. :/
OdpowiedzUsuńBardzo mocno uderza w negatywne strony, ujawniając niedosyt i zawód recenzenta, mimo pochlebnej opinii na końcu. Jeśli zawodzi chociaż w połowie tak, jak to odczułem to nie warto po nią sięgać.
Mam jednak wrażenie, że recenzja jest dla osób, które książkę przeczytały, operując na aluzjach nie przykładach. Wolę recenzje, które ujawniają jednak część fabuły, ale dają jasny obraz elementu książki, do którego recenzent nawiązuje.
Nurt steamopunku nie ogranicza się do parowych maszyn i tu akurat braku bym nie odczuł. Tym co w nim uwielbiam są zegarmistrzowsko precyzyjne mechanizmy angażujące wszelakie prawa fizyki. Zgadzam się natomiast całkowicie z autorką recenzji, że behawiorystyczny opis z wszędzie wkraczającą sztampową erotyką nie pasuje do koncepcji tego świata.
Pozdrawiam,
Dawid
Po pierwsze - autorem, nie autorką. Siemasz, Dawidzie, Łotr z tej strony.
UsuńPo drugie - przykro mi, że nie trafiłem w Twój gust swoim stylem recenzowania. Uważam jednak, że książki czyta się przede wszystkim dla fabuły i nic tak nie krzywdzi doświadczenia, jak jej przedwczesne poznanie. I będę się tego trzymał, z troski o dobro czytelnika.
Po trzecie - tak, uderzam w negatywne strony. To z jednej strony zamierzone: recenzje czytane są po to, by poznać nie tylko "za", ale i (a nawet przede wszystkim!) "przeciw"; z drugiej natomiast... Cóż, uchodzę za bardziej surowe pół redakcji i zdaję sobie sprawę z tego, że czytając moje teksty trzeba brać na to poprawkę. Nadal jednak - surowa recenzja jest lepsza niż przesłodzona recenzja. Nie mam Cię zachęcić do czytania - mam za to wykazać, czy warto przeczytać daną pozycję, czy też nie. Staram się formułować swoje teksty w sposób, który pozwala odbiorcy na wyciągnięcie własnych wniosków, a nie mogę tego robić, przymykając oko na wszelkie niedoskonałości.
Po czwarte - tak, wiem, czym jest steampunk i czym się charakteryzuje. To, co sam opisujesz, nazywa się clockpunkiem, podgatunkiem steampunku. "Mechaniczny" też jest clockpunkowy, ale nie do końca - ba, fakt, że Klakierzy powstali częściowo dzięki magii neguje przynależność tej książki do science fiction! Ponieważ jednak uważam mnożenie bytów ponad potrzebę za rzecz zgubną i zbędną, oflagowałem go jako powieść sf i steampunkową - jako że bardziej przemawia to do wyobraźni czytelnika niezaznajomionego z całą skomplikowaną taksonomią. Szkoda na to czasu i zdrowia, zaś golenie się brzytwą Ockhama pozwala na zachowanie estetycznego, spójnego i schludnego wyglądu.
Po piąte, ostatnie - cieszę się, że nie tylko ja dostrzegam przykrą modę na erotyzowanie każdego tekstu fantastycznego. Trudno się jednak temu dziwić, zważywszy choćby na niedawny skok popularności pewnej serii autorstwa pewnego starszego pana o brutalnych skłonnościach względem własnych bohaterów. To się po prostu sprzedaje, wybacz brzydkie słowo.
Dzięki za wypowiedź.
DŁ
Jak ładnie wypunktowane.
UsuńNigdy nie uważałem, że dobra recenzja ma być zachęcająca. Po prostu czekałem na książkę i miałem nadzieję na coś dobrego, a cóż..wyszło jak zawsze. Nie traktuj tego zbyt osobiście ;)
Nie chcę recenzji pisanej pod siebie. Styl mi się podoba. Zwróć jedynie uwagę, że pewne rzeczy będą trudne w odbiorze dla osoby, która książki nie przeczytała. Nie zachęcam tutaj do spojlerów, ale popatrzenia na treść z innej perspektywy.
Zdaję sobie oczywiście sprawę, że skoro piszesz recenzję to wiesz o czym,a Brzytwa jest cudownym narzędziem o ile się nią nie zatniesz. Jak także wiesz, współczesnej literatury nie da się już w prosty sposób klasyfikować. Każdy autor dąży przecież do tego, aby być niepowtarzalnym twórcą własnego nurtu. Niemniej jednak podstawowe założenia gatunku powinny mieć charakter wiodący. Sformułowanie steampunk bez pary wskazuje raczej na błędną semantykę niż niejednoznaczność klasyfikacji. Wytknie to każdy edytor.
Wybacz autokorektę, nie mam możliwości edycji. Wszędzie indziej używam formy męskiej.
Na koniec, życzę więcej dobrych recenzji.
Pozdrawiam,
Dawid
Sam skończyłam ledwie przed chwilą i zbieram do recenzji. Muszę się prawie w każdym aspekcie z tobą zgodzić, ale mnie akurat podobał się wątek Berenice, choć był... dziwny. Po prostu dodawał temu wszystkiemu smaczka ;)
OdpowiedzUsuńAch, smaczki, jak wiadomo, są sprawą gustu! ;)
UsuńMuszę jednak po chwili zastanowienia stwierdzić, że wątek Berenice też miał swoje niezłe momenty. Po prostu... Ogólne wrażenie jakoś mi przeważyło na "meh".
OK, zdecydowanie trafia na listę 'do przeczytania'.
OdpowiedzUsuńDrogi Dziadu, wróć tu koniecznie i podziel się wrażeniami, kiedy już skończysz!
UsuńHmm... Strasznie długa i wnikliwa recenzja ;O
OdpowiedzUsuńA książka już dawno na liście do przeczytania ;D
(KRK)
Ech, tak, piszemy długie teksty, a ten jeszcze nie zalicza się do najdłuższych... zawsze jest coś jeszcze do napisania.
UsuńMógłbym się rozgadać i jeszcze bardziej, ale kto by to wszystko czytał?...
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńmnie zachęciła Twoja recenzja. Lubię steampunk, zawsze lubię jego książkowe wersje.
Jedyne co może mi przeszkadzać w powieści to wulgaryzmy. Co do reszty... zobaczę.
(KRK) :)
Koniecznie! Nawet mimo tych paru wad, pozostaje to jedna z ciekawszych powieści ostatnich lat.
UsuńCześć! Nominowałam Cię do LBA (http://ksiazkiwpiekle.blogspot.com/2016/07/liebster-blog-award-zu.html )
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko / ksiazkiwpiekle.blogspot.com