Księżyc był pierwszym obiektem marzeń człowieka o podróżach
w kosmos. Nic w tym dziwnego, najbliższy nasz satelita był pod pilną obserwacją
od zarania ludzkości, która, nawet nie postawiwszy jeszcze na nim swojej stopy,
była w stanie wiele na jego temat powiedzieć. W dzisiejszych czasach jednak
myśl, że mogłoby się tam rozwijać życie, wydaje się już bardzo abstrakcyjna,
ale przecież nie zawsze tak było. Czy ta idea właśnie zainspirowała jednego z najważniejszych
dla polskiej fantastyki twórców, Jerzego Żuławskiego, do napisania swojej „Trylogii
Księżycowej”, czy może jego pobudki były zupełnie inne, bliższe samej ludzkości
i zachodzącym w niej przemianom duchowym? To wiedział chyba tylko sam autor i
może osoby specjalizujące się w interpretacji jego dzieł. Ja powiedzieć mogę
jedno: „Na srebrnym globie” jest książką, której nie wypada nie znać.
Widoczna z Ziemi strona wspomnianego satelity jest skalista
i niegościnna, miotana zmiennymi temperaturami, niemożliwymi do zniesienia przez
człowieka, i, co gorsze, brak tam atmosfery. Jak jednak jest po przeciwnej stronie?
Czy tam, gdzie słońce nie pali tak bezwzględnie, mogły powstać zupełnie inne
warunki, zdatne do rozwoju życia? Tą tajemnicę miała zbadać wysłana na Księżyc
wyprawa badawcza, złożona z czterech osób i suki z dwójką szczeniąt, a potem
kolejna, dwóch braci, wysłanych jako wsparcie dla ekipy wcześniejszej. O
wszystkich jednak słuch zaginął: urządzenia odbiorcze zanotowały ostatnią
wiadomość jeszcze znad powierzchni satelity a potem zamilkły zupełnie. Wyprawę
opłakano, rozprawiono się z jej skutkami politycznymi i społecznymi, by na
wiele lat o niej zapomnieć. Do czasu. Pewnego dnia młody asystent z małego obserwatorium
przyniósł wiadomość o kuli, którą odnalazł, a która miała jakoby zawierać
dziennik prowadzony przez jednego z członków pierwszej wyprawy. Lektura ledwo
czytelnych kart przynosi szokujące wieści.
„Na srebrnym globie” czyta się odrobinę dziwnie. Po
pierwsze, książka pisana jest językiem, który można już uznać za lekko
archaiczny, chociaż ta cecha akurat dodaje jej pewnego specyficznego uroku. Większe
wrażenie robi, jak można było przypuszczać, opisywana przez Żuławskiego
technologia „lotów kosmicznych”, a raczej to, jak sobie je wyobrażał. Książka
pisana ponad pół wieku przed pierwszym lądowaniem człowieka na powierzchni
księżyca (ukończona w roku 1902) zawiera takie szczegóły, jak armaty służące
przekazywaniu informacji z jednego ciała niebieskiego na drugie (po prostu
wystrzelić w jego stronę…), „skafandry” kosmiczne połączone ze sobą rurami, by „astronauci”
mogli ze sobą rozmawiać i tym podobne. Widać przy tym, że autor odrobił zadanie
domowe i do pisania porządnie się przygotował, dysponując sporą jak na swoje
czasy wiedzą w temacie, to natomiast, czego mu brakowało, wyjaśnił pobieżnie,
nie zagłębiając się w szczegóły. Sprawia to, że rozwiązania, które opisuje
Żuławski są może niedoskonałe i toporne, ale… prawdopodobne.
Szczegóły techniczne są jednak mniej istotną częścią
książki. Grupka ludzi, ostatecznie bardzo zwyczajnych pomimo szkolenia i
przygotowań do misji, przekonuje się, że ich zadanie nie będzie łatwe z zupełnie
innego powodu, niż zakładali. Żuławski bardzo poważnie przyjrzał się relacjom wśród
załogi zamkniętej na bardzo długi czas na małej przestrzeni, w ciągłym poczuciu
zagrożenia i ze świadomością, że nie będzie im dane wrócić na rodzimą planetę.
Konflikty, myśli samobójcze i agresja, desperacka, egoistyczna żądza
przetrwania zmieszana z ogromnym strachem przed pozostaniem samemu w
otaczającej pustce, wreszcie uderzająca myśl, że ludzki gatunek musi przetrwać
w nowym świecie, a Ziemia jakoś dowiedzieć się o ich losie - wszystko to tworzy
mieszankę dramatyczną i wyjątkowo wpływającą na emocje osoby czytającej. Bardzo
łatwo się wczuć w sytuację piszącego dziennik pokładowy Jana, przeżywając wraz
z nim uniesienia z nowych odkryć na przemian z przygnębiającymi myślami o
nieuchronności samotnej śmierci z daleka od domu.
Trudno jednak nie zwrócić uwagi na konstrukcję bohaterów
oraz towarzyszące im rozwiązania fabularne. Co do charakterów, niewiele jestem
w stanie powiedzieć o każdym z uczestników wyprawy, jako że wydają się nie
różnić od siebie. Nie wpływają na to nawet różnice w wykonywanych przez nich
funkcjach, jako że bardzo mało zostało powiedziane na ten temat w tekście.
Powodem tego jest pamiętnikowa narracja: Jan jako osoba mówiąca i opisująca
wydarzenia bardziej skupia się na własnych odczuciach dotyczących towarzyszy i
otoczenia niż na nich samych. Tłumaczę to faktem, że na Księżyc udali się oni jako
gruba ludzi bardzo dobrze znających siebie nawzajem i roztrząsanie cech każdego
z osobna nie miałoby żadnego znaczenia dla piszącego, chociaż zapewne nie
zgodziłby się z tym niejeden autor piszący współcześnie. Zmienia się to tylko w
odniesieniu do jedynej spośród nich kobiety, naturalnie będącej w centrum
zainteresowania, ale nawet wtedy jej postać jest przesadnie idealizowana (z
czego sam Jan zdaje sobie sprawę), przez co niewiele jesteśmy się w stanie
dowiedzieć o niej samej. Więcej obserwacji ludzkich charakterów dostanie
czytelnik dopiero w końcowej części książki. Osobną sprawą są rozwiązania
fabularne, które, mam wrażenie, w powieści pisanej współcześnie po prostu by
nie przeszły. W historii Żuławskiego kuleje logika, związki przyczynowo
skutkowe gdzieś się gubią, a pozostałe załodze zasoby mają znaczenie tylko
wtedy, gdy jest to na rękę autorowi. Szczególnie odczuwa się to w kwestii
zapasów powietrza w odniesieniu do czasu, jako wyprawa spędziła na wędrówce,
nie wspominając już o takich rzeczach jak paliwo do pojazdu czy żywność.
Czy te kwestie przeszkadzają w lekturze? Zdecydowanie
powiem: nie. Zauważa się je nawet z pewnym rozbawieniem, jako niewiele znaczące
wobec ładunku emocjonalnego i głębi myśli zawartych w treści. „Na srebrnym
globie” spokojnie można potraktować raczej jako studium ludzkiej natury niż
faktyczne science-fiction, jednak zaleciłabym wziąć poprawkę na pewne ubytki zanim
jeszcze zacznie się czytać, zwyczajnie po to, by uniknąć zgrzytania zębami.
Osobiście nie żałuję czasu poświęconego na lekturę tak specyficznej pozycji –
chociaż nie był to długi czas – każdemu pytającemu o wrażenia powiem też jedno:
zdecydowanie warto.
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Na srebrnym globie
Cykl wydawniczy: Trylogia księżycowa
Autor: Jerzy Żuławski
Wydawnictwo: Solaris
Rok wydania polskiego: 2013 (pierwsze wydanie: rok 1903)
Liczba stron: 356
No właśnie, nieco przysypane kurzem, ale warto znać.
OdpowiedzUsuńNadal bardzo ciekawe.
Usuń