
"Gamedec: Sprzedawcy Lokomotyw" podejmują akcję po niewielkim czasie od chwili, w której Torkila Aymore spotkaliśmy po raz ostatni – wzbogaciwszy się na intratnych zleceniach pamiętanych z kart "Granicy Rzeczywistości", tytułowy detektyw mógł trochę zwolnić tempa i nacieszyć się życiem. Radość i spokój nie mogły jednak trwać długo. Wskutek ataku cyberterrorystycznego kilka z najpopularniejszych gier zostaje zainfekowana przez nieznany, potężny i diabelnie niebezpieczny wirus, który wydaje się atakować przede wszystkim zoenetów, czyli ludzi zamkniętych w sztucznych, robotycznych ciałach, co w świetle narastającej popularności tej nowej formy człowieka dodatkowo przyczynia się do ostrego pogorszenia nastrojów społecznych. Obowiązek nieoczekiwanie i ekspresowo dogania pana Aymore, który, wplątany w sam środek międzynarodowej intrygi, okazuje się wbrew woli pracować po trochu dla każdej ze stron konfliktu.
Już tutaj możemy
zaobserwować pierwszą dużą zmianę w stosunku do "Granicy
Rzeczywistości" i jest nią skala wydarzeń. O ile pierwszy tom
serii składał się z krótkich historii, z których każda
opowiadała jedną sprawę od początku do końca w sympatyczny,
lekko podszyty parabolą sposób, w "Sprzedawcach Lokomotyw"
pojawia się coś dużo, dużo większego. I tu kolejna różnica –
tym razem nie mamy już do czynienia z opowiadaniami, a tekstem
ciągłym podzielonym na sześć długich rozdziałów. Oba te
odstępstwa od pierwowzoru zdecydowanie nie przypadły mi do gustu.
Uwielbiałem pierwszy tom przygód Gamedeca właśnie za tę skromną,
ale swobodną konstrukcję, serwującą czytelnikowi świat po
kawałeczku, zostawiającą sporo niezapełnionych obszarów, w
których wyobraźnia mogła kwitnąć i oddychać. Dzięki temu, że
poszczególne historie były krótkie, umysł nie zdążył znudzić
się jednym motywem, bo zaraz serwowano mu kolejny, świeży i w
pewien sposób odkrywczy. Po czymś takim przejście w dłuższą,
bardziej ciągłą formę było krokiem odważnym – i, moim
zdaniem, nie do końca wyszło to całości na dobre.
Jak przystało na
kontynuację, pojawiają się znani z wcześniejszej odsłony
bohaterowie drugoplanowi – w tym niegdysiejsza gamedekini, a
obecnie prezes Novatronics Ltd. ds. zabezpieczeń sieciowych, Pauline
Eim wraz z jej synem-zoenetem Kononem, diginetka Anne, program
towarzyski, który tak przypadł do gustu Torkilowi, że zlecił
nadanie jej osobowości i umieszczenie w cybernetycznym ciele, a
nawet Peter "Crash" Kytes, emerytowany czempion gry
Goodabads, obecnie także przeniesiony do sztucznego ciała. Wszyscy
oni sprawiają jednak wrażenie potraktowanych po macoszemu i
wypranych z charakteru, który tak bardzo dawał się lubić
poprzednio – jak papierowe kukiełki, których obecność
praktycznie nie wnosi niczego konkretnego do fabuły. I diabelna
szkoda, bo przecież relacje pana Aymore, choćby z postaciami
kobiecymi, o których mówił, że "ma trzy serca, a każde w
innym miejscu" były czymś, co dodawało "Granicy
Rzeczywistości" skrzydeł i pazurów. Tymczasem oprócz Torkila
nie ma tu ani jednej postaci, która zostałaby porządnie
odwzorowana – co więcej, wydają się upchnięci w historii na
siłę, by każdy z ważniejszych miał choć chwilkę "czasu
antenowego".
Sam Torkil, na szczęście,
jest równie sympatyczny co poprzednio, a żeby oddać sprawiedliwość
autorowi muszę koniecznie wspomnieć o jednej rzeczy, która bardzo
przypadła mi do gustu. W pewnym momencie wskutek użycia
eksperymentalnego specyfiku Gamedec przeżywa powracające epizody
psychotyczne. Fragmenty powieści, w których ma to miejsce, są
prawdopodobnie najgenialniejszą cząstką całości. Czuć w nich tę
dawną iskrę, są świetnie opisane, miejscami zabawne, miejscami po
prostu straszne i muszę przyznać, że kiedy zaczęła się utrata
zmysłów, szczerze bałem się o to, czy Torkil wyjdzie z tego w
jednym kawałku. Dlaczego pozostali bohaterowie nie mogli wzbudzać
tylu emocji? Jednocześnie nadal nie mogę się pozbyć wrażenia, że
lubiłem go bardziej, kiedy nie był tak bardzo "na świeczniku",
a wydaje się, że każda ważniejsza organizacja na świecie nagle
postanowiła zainteresować się jednym z tysięcy przecież
gamedeców w Warsaw City. To, chociaż trochę uzasadnione, wydaje
się nieprawdopodobne i jakoś niepasujące do oryginału.
Intryga... Cóż, jest. I
chociaż patrząc na całość z dystansu można uznać ją za dość
przyzwoitą, moim zdaniem sposób jej przedstawienia pozostawia wiele
do życzenia. Najzabawniej jest przecież, kiedy daje się szansę
czytelnikowi, aby w oparciu o delikatne wskazówki mógł sam wysnuć
jakąś teorię na temat wydarzeń, które mają miejsce, a potem
skonfrontować ją z tym, co faktycznie wydarzyło się później.
"Sprzedawcy Lokomotyw" takiej szansy nie dają. Najbardziej
zaś frustrującym momentem powieści jest ten, w którym główny
problem – oryginalny i interesujący, choć też pozostawiający
wiele do życzenia – rozwiązany zostaje za pomocą machnięcia
ręki i hasła "CZWARTY WYMIAR!". Urok fantastyki naukowej
drzemie przecież właśnie w tym, że oprócz popisów fantazji
pojawia się albo próba, albo chociaż sugestia próby wyjaśnienia,
jak wyobrażone przez autora zjawiska miałyby działać. Nie można
tak po prostu przyjąć pierwszego odpowiednio mądrze brzmiącego
wyjaśnienia, a potem jeszcze próbować go opchnąć czytelnikowi!
Piszę to wszystko z
ciężkim sercem. To nadal tekst tego samego człowieka, który dał
nam "Granicę Rzeczywistości", a jednak ciężko uwierzyć,
że tak jest w istocie. Przykro patrzeć, jak kolejny dobrze
zapowiadający się cykl ulega "syndromowi Wiedźmina".
Myślę, że pełno jest osób, którym "Sprzedawcy Lokomotyw"
przypadną do gustu, obawiam się jednak, że są i tacy, którzy
podzielą moje odczucia – że to już po prostu nie jest to samo,
że utracono tu coś wspaniałego, coś magicznego i
niepowtarzalnego, co sprawiało, że pierwowzór tak głęboko zapadł
w pamięć.
Dane ogólne:
Tytuł: Gamedec #2:
Sprzedawcy Lokomotyw
Autor: Marcin Przybyłek
Wydawnictwo: Supernova
Rok wydania: 2006
Liczba stron: 400
Ok, muszę to sprawdzić na własnej skórze.
OdpowiedzUsuńNa pewno?...
UsuńNie znam tych klimatów, nie mniej jednak stanowi zagadkę to, dlaczego poziom tego utworu spadł.
OdpowiedzUsuńPodobnie dla mnie. Pierwsza część była istnym objawieniem, druga pomyłką. Może kolejne będą lepsze?
Usuń