czwartek, 12 maja 2016

"Roland" Stephena Kinga

Na mojej półce, oznaczonej „do pilnego przeczytania, kiedyś” widniała od dłuższego czasu pozycja (lub dwie, ewentualnie osiem, ps.: to prawda), kusząca pod paroma względami. Po pierwsze, jako książka gorąco polecana przez partnera, musiała się w końcu znaleźć w moich rękach – po prostu nie dałabym rady przeżyć życia, jeśli chociaż nie spróbowałabym się z tym zapoznać. Nie trzeba było jednak używać siły – drugim argumentem za sięgnięciem wreszcie po „Mroczną Wieżę” Kinga, bo o tym cyklu mowa, był sam opis, zapowiadający wyjątkowo intrygujący klimat w historii, z którą spędzę więcej czasu. Nic dziwnego więc, że zdecydowałam się na nią dopiero wtedy, gdy uporałam się ze wszelkimi zaległościami, by móc zagłębić się w świecie wykreowanym przez Kinga, nawet jeśli oznaczałoby to połknięcie za jednym zamachem wszystkich tomów, jeden po drugim. Teraz, gdy jestem już po lekturze „Rolanda”, muszę przyznać mimo wszystko, że wrażenia, w przeciwieństwie do oczekiwań, mam dość mieszane.


„Człowiek w Czerni uciekał przez pustynię, a Rewolwerowiec podążał w ślad za nim.” – tym zdaniem (które zresztą otwiera tom pierwszy) można określić całą jego fabułę. Roland Deschain, ostatni z Rewolwerowców, goni kogoś, kto zna odpowiedzi na dręczące go pytania. Po drodze natrafia na wiele miejsc i osób, od których usiłuje wydobyć informacje o ściganym: był tu? Jak dawno? Co mówił? Pozornie nie mają oni większego znaczenia, a jednak są przyczynkiem do dialogów, z których dowiemy się chociaż trochę o głównym bohaterze i jego misji. Tych informacji jednak nadal jest bardzo niewiele.

„Roland” w nowym wydaniu opatrzony został dodatkowym wstępem pisanym przez autora. W tym krótkim tekście opowiada on o genezie cyklu i zmianach, jakich po latach dokonał w początkowych tomach. Dowiedziałam się z niego też, że książka, którą miałam w rękach została napisana właściwie gdy autor miał lat dziewiętnaście, a rozwinięcie i zakończenie historii zajęło mu resztę dotychczasowego życia. Wniosek z tego może być jeden: „Mroczna Wieża” jako całość będzie dziełem nierównym, zmieniającym się z czasem i warsztatowo polepszającym się w miarę czytania. To bardzo obiecujące i zachęcające do kontynuowania przygody. Z drugiej strony, dobrze, że dowiedziałam się tego zanim zaczęłam czytać, bo dzięki temu wiele z braków, jakie w niej zauważyłam, potraktowałam z przymrużeniem oka. Ale może nie zaczynajmy od minusów…


Postać Deschaina jest strzałem w dziesiątkę jeśli chodzi o moje gusta co do bohaterów literackich. Po prostu chce się o nim czytać i dowiadywać jak najwięcej, i wcale nie muszą to być pozytywne rzeczy: nie sposób stracić sympatii do tego surowego przecież i miotanego po świecie w pogoni za czymś niedoścignionym człowieka. Na początek dostajemy jednak tylko strzępki informacji, ale już one są bardzo intrygujące: mgliste wiadomości o rodzinie, szkoleniu, a zwłaszcza jego zakończeniu, polegającym na pojedynku z nauczycielem – dziki zachód w wersji cokolwiek postapokaliptycznej z jego charyzmatycznym zdobywcą jak znalazł. Inni bohaterowie to zbiór indywiduów o rozmaitym pochodzeniu i przeznaczeniu, dominują jednak „powiernicy”, czyli ci, którym Roland się z jakiejś części swego życia wyspowiadał. Nie twierdzę w żadnym razie, że są źle skonstruowani, wręcz przeciwnie: jak na opowieść pisaną przez tak młodą osobę są wręcz zaskakująco wiarygodni i zróżnicowani pod względem charakteru i moralności chociażby. Przyczepić się można tylko do jednego: czy każda napotkana kobieta musi zostać przez głównego bohatera „zaliczona”? Zadałam to pytanie, będąc jeszcze na początku czytania, gdy naliczyłam trzy, podobno potem nie jest tak źle. Cóż, trzymam za słowo. Niektóre ze scen „erotycznych” (cudzysłów dlatego, że z erotyką mają wspólnego niewiele, może należałoby tu użyć sformułowania „kopulacyjne”) są tak suche i dosadne, przy jednoczesnym nie szczędzeniu przez autora opisów fizycznych ułomności pań, że aż trudno uwierzyć, że jakakolwiek „erotyka” mogłaby w takich warunkach zaistnieć. Co natomiast z właściwą misją Rolanda? A to już jest wielka niewiadoma. Jest jakaś wieża, ale co to jest? Po co to jest? Co za diabły tam Rolanda ciągną? Wszystko to, moi kochani, w następnym odcinku…

Niedopowiedzenia. Góra niedopowiedzeń. Ta książka wydaje się być wręcz tekstem, który ma stworzyć czytelnikowi szansę do zadania miliona pytań, na które będzie mógł znaleźć odpowiedzi dopiero po zapoznaniu się z dalszym ciągiem. Ma to swoje dobre i złe strony: wystarczy zapewne dać się złapać klimatowi, żeby popłynąć, nawet nie orientując się, że dotarło się do końca. Ja jednak zachowałam nieco chłodniejszy stosunek do prezentowanego mi zestawu haczyków, postanawiając ostatecznie dać się na nie złapać, ale dopiero wtedy, gdy sama się na to zdecyduję. Uświadomiłam sobie też jeden fakt: gdyby nie to, że obiecywano mi cuda, nie książki, pod tym jednak warunkiem, że nie skończę przygody na jednej części, to… właśnie tak bym zrobiła. „Roland” jest klimatyczny, ma cechy, które bardzo mi się podobają, ale jest tego mało. Za mało. Ponownie: gdyby nie przedmowa Kinga, posądziłabym cały cykl o miałkość i próby pozorowania głębi na mieliźnie upchniętej na siłę symboliki i nie czytałabym dalej. Zamierzam jednak kontynuować, bo Rewolwerowca i jego dzieje chcę poznać bardziej, a nade wszystko chcę wiedzieć, co to jest ta cholerna Mroczna Wieża – tam po prostu musi być coś więcej. Autor, tworząc kontekst jedynie bardziej niż samą opowieść, zostawił sobie tym sposobem ogromne pole do popisu.

Co mogę powiedzieć? Jak na początek, to trochę za mało, by faktycznie czytelnika zachęcić i zatrzymać przy opowiadanej historii, a przynajmniej tak może być w przypadku wielu osób, które po „Mroczną Wieżę” sięgną, wiedzione nazwiskiem znanym z dzieł nieco innego gatunku prozy. Jest to też jednak wystarczająco, by skusić fana fantastyki, a jeśli jeszcze trafi się ktoś lubujący się w klimatach jak z dziwnych snów, trochę koszmarnych, trochę groteskowych, skłaniających do dalszych poszukiwań i rozmyślań, to może się okazać, że trafiło się idealnie. Ostrzegam jednak, by decydować się na lekturę tylko ze świadomością, że jeden tom nie wystarczy, by dokonać oceny, sama też się z nią wstrzymam i w niedługim czasie sięgnę po kolejny.

Parę uwag od Dobrego Łotra: Pierwsza część cyklu "kupiła" mnie klimatem tak bardzo, że przymknąłem oko na warsztatowe niedoskonałości. Nie da się jednak ukryć - jak przystało na powieść napisaną przez młodego jeszcze pisarza, jest surowa - powiedziałbym nawet, że nieco nieokrzesana. Tutaj jednak to wszystko się zaczęło i choćby z tego powodu "Rolanda" warto przeczytać. 
Prawdziwą próbą charakteru i czytelniczej wytrwałości była dla mnie dopiero część druga - ale to dlatego, że jest czymś zupełnie innym, niż można się spodziewać po lekturze jedynki. Śmiem twierdzić, że cykl o Mrocznej Wieży naprawdę zaczyna się dopiero na początku "Ziem Jałowych" czyli części trzeciej - ale to, co dzieje się potem, skutecznie wynagradza wszelkie trudy związane z dotarciem do tego momentu!

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: The Gunslinger
Seria: Mroczna Wieża
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 320

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: