
Ze wszystkich tych rzeczy, które
najbardziej cieszą mnie w czytaniu fantastyki, jedną z
najważniejszych jest obserwowanie, jak twórca rozwija stworzony
przez siebie świat i bohaterów. Naprawdę mało jest
pisarzy-fantastów, którzy potrafią robić to w sposób
przekonujący i taki, który przykuwa uwagę na dłużej – wielu
wypala się po pewnym czasie, albo domykając opowieść, zanim zdążą
na dobre ją zepsuć, albo, co jest gorsze, ciągnąc ją dalej na
siłę, w imię kolejnej wierszówki. Potrzeba nie lada finezji, by
stworzyć dłuższy cykl, który od początku do końca będzie po
prostu warty przeczytania, dlatego autorów, którzy porywają się
na coś tak złożonego, darzę szczególnym szacunkiem. Być może
to dlatego tak lubię serię o Scadrial, tę, która rozsławiła
Brandona Sandersona na światową skalę – chociaż to dopiero
sześć książek, mamy tu grubo ponad trzysta lat historii świata,
z jego bardzo gwałtowną ewolucją oraz prawami natury, które,
chociaż z góry określone i przewidywalne, wciąż są w stanie
zaskoczyć czymś nowym. I chociaż do najnowszej jego części,
"Żałobnych Opasek", podchodziłem z narastającą dozą
obawy, czy aby nie nastał ten moment, w którym dobre pomysły
uległy wyczerpaniu, choć pozostało jeszcze mnóstwo do
opowiedzenia... Kurczę, powiem to wprost – widzieliście kiedyś
minę, jaką robi naprawdę gruby dzieciak, kiedy wpuszczają go do
takiego fastfoodu, którego maskotką jest klaun i mówią "bierz,
co chcesz"? Podobno taką miałem w czasie lektury. Banan od
ucha do ucha.
Od wydarzeń z "Cieni Tożsamości"
minęło sześć miesięcy. Waxillium stara się dojść do siebie po
tym, co musiał przeżyć – rozgoryczony i zły na Harmonię, stara
się pozbyć przykrych myśli przez angażowanie się w coraz to
bardziej niebezpieczne akcje u boku konstablów Elendel, powoli
przygotowując się do kolejnego już ślubu ze Steris. Kolejna
ceremonia zostaje jednak gwałtownie przerwana przez walącą się
wieżę ciśnień. Na domiar złego, Bezimienni Nieśmiertelni
składają mu kolejną wizytę, próbując raz jeszcze prosić go o
pomoc w imieniu Bohatera Wieków. Wspominając, jak bóg go oszukał,
z początku odmawia – kiedy jednak okazuje się, że w sprawę
zamieszana jest jego porwana siostra, podejmuje się długiej i
niebezpiecznej podróży na południe... A będzie to podróż
obfitująca w przeżycia, których nie wyobraziłby sobie nawet po
piętnastu latach spędzonych w Dziczy.
Kto uważnie śledził moje
wcześniejsze recenzje, szczególnie Bohatera Wieków, może
pamiętać, że niezbyt przypadł mi do gustu sposób, w jaki skala
wydarzeń nagle się powiększyła. Nie sądzę, żeby pan Sanderson
mój tekst czytał albo ktokolwiek mu go zrelacjonował, cieszę się
jednak, że w trzecim tomie po Finalnym Wstąpieniu ustrzegł się
błędów, które wcześniej uczyniły historię dużo mniej
prawdopodobną niż mogłaby być. Co prawda i tutaj dochodzi do
znacznego powiększenia zakresu, jednak tym razem dużo lepiej
uzasadnionego, przemyślanego i znacznie łatwiejszego do
zaakceptowania – w końcu to, że Wax i Wayne wdepnęli w coś
dużego było wiadome już pod koniec "Stopu Prawa", z
"Cieniami Tożsamości" subtelnie utwierdzającymi
czytelnika w tym przekonaniu, tutaj jednak wreszcie całą grupę
(nie tylko Waxa, Wayne'a i – o, zgrozo! - Marasi, ale także
zmiennokształtną MeeLan, a nawet samą Steris, która postanowiła
nie siedzieć w domu bezczynnie) czeka pierwsza poważna konfrontacja
z ukrytym dotąd wrogiem. I konfrontacja nie byle jaka – ma chyba
wszystko, co dobra powieść przygodowa w klimatach steampunkowego
westernu zawierać powinna: napad na pociąg, strzelaniny, wielkie
machiny latające, odrobinka intrygi, zaginione cywilizacje i ich
niesamowita technologia, a nawet wątek niemal żywcem wyjęty z
"Poszukiwaczy Zaginionej Arki" – wszystko to jednak
przepuszczone przez filtr, jakim jest Scadrial nabiera nowego,
niepowtarzalnego smaku i chociaż gdzieś to już widzieliśmy, nie
sposób odmówić żadnemu z tych motywów ani świeżości, ani
specyficznego uroku! Co więcej, coraz śmielej zarysowuje się też
powiązanie z innymi cyklami Sandersona, także osadzonymi w jego
wieloświecie, Cosmere. Kto czytał i zna, ten się domyśla, o czym
teraz mówię – a pozostałym nie chcę zepsuć niespodzianki.
Po raz kolejny jestem też zmuszony
przyznać, że Brandon Sanderson jest niekwestionowanym mistrzem w
bawieniu się światami, które tworzy. Myślałem, że na temat
wymyślonego przez niego systemu magii wiedziałem już wszystko –
i było to po części prawdą, bo zasady jego działania, jasne i
przejrzyste, pozostały takie same, jak do tej pory. Znowu jednak
przyszło mi złapać się za głowę, kiedy zobaczyłem, co jeszcze
da się z nimi zrobić, jak twórczo zinterpretować, otwierając
drogę do nowych, niewiarygodnych jego zastosowań. Pod tym względem
"Żałobne Opaski" są chyba najmocniejszą z dotąd
napisanych sześciu części – oprócz, rzecz jasna, pierwowzoru, z
którym stoi niemal na równi!
Cóż dodać? "Żałobne Opaski"
to nie lada gratka dla każdego, komu przypadło do gustu Ostatnie
Imperium. Ale oni akurat wcale nie potrzebowali mojej recenzji, by to
wiedzieć. Do tych zaś, którzy nadal trwają w niewiedzy, po raz
kolejny apeluję – proszę, przeczytajcie ten cykl. Przecież
wszyscy lubicie dobre książki. Zasługujecie na to, by zrobić
sobie tę przyjemność.
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Bands of Mourning
Autor: Brandon Sanderson
Tytuł oryginału: Bands of Mourning
Autor: Brandon Sanderson
Wydawnictwo: MAG
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 384
Liczba stron: 384
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: