sobota, 21 maja 2016

"Niebezpieczne kobiety" George R.R. Martin, Gardner Dozois

Wokół zbiorów opowiadań opatrzonych nazwiskiem George’a R.R. Martina chodziłam przez długi czas, przeglądając je podczas wizyt w księgarniach, poczytując trochę, głaszcząc okładki i odkładając. Obiecywałam sobie, że kiedyś będą moje. Wiązało się to z oczekiwaniami, że w tomach o tak interesującej tematyce (a mówię tu zbiorczo o wszystkich wydanych dotąd w Polsce przez Zysk i S-ka) na pewno znajdę coś dla siebie. „Niebezpieczne kobiety” miały być pod tym względem pozycją specjalną, jako że cierpię na stały niedobór postaci kobiecych, które byłyby nie tylko dobrze opisane, ale i konkretne, charakterne, sensowne i, przede wszystkim, niestereotypowe. Czy znalazłam chociaż trochę z tego gdzieś na niemal tysiącu stron tego tomiszcza, wśród dwudziestu jeden opowiadań różnych autorów? Przyjrzyjmy się rzeczy nieco bliżej.

Antologię otwiera tekst Joego Abercrombie o tytule „Też mi desperado”. Poznajemy w nim Płoszkę – młodą złodziejkę, która gdzieś na dzikim zachodzie ucieka z ukradzionym workiem pieniędzy przed wystawionymi do wiatru towarzyszami. Jest to opowiadanie z najszybciej rozgrywającą się akcją, największą ilością starć – ale też i jedno ze słabszych, mimo że poprawne warsztatowo. Problemem są w nim bohaterowie, stanowiący, jak zwykle to zjawisko nazywam, personalizację jednej cechy. Sprytny, okrutny i głupi – tu mamy trzy osoby, nie opis jednej. A bohaterka? Taka sobie. Nie nazwałabym jej niebezpieczną, bo zagrozić za bardzo nikomu nie potrafi, a wszelka jej pomyślność jest wynikiem szczęśliwego zbiegu okoliczności, nie celowego działania.

Megan Abbot w opowiadaniu „Moje serce też jest złamane” opisuje rodzinę, której w dziwnych okolicznościach zaginęło dziecko. Para zgłaszają zniknięcie małej Shelby na policję, opisując wszystkie okoliczności: wizytę Lorie w kawiarni, spotkanie ze znaną z widzenia kobietą, a także brzemienną w skutki chwilę nieuwagi, gdy nagle wszystko się zmienia. Niestety, Lorie nie pamięta nazwiska kobiety, nagrania z kamer i zeznania pracowników lokalu świadczą przeciwko niej, a ojciec dziecka zaczyna sobie przypominać niepokojące opowieści żony z dawniejszych czasów… Ten kryminał łamane na thriller żywo przypomina pewne bardzo medialne zaginięcie innej małej dziewczynki, tym bardziej, że i główną bohaterkę zaczynają śledzić paparazzi, z czasem doszukując się w jej zachowaniu oznak wskazujących na to, że ona sama jest winna zniknięcia dziecka. Prawda jest jednak jeszcze bardziej mroczna i zaskakująca… Tak, to opowiadanie podobało mi się bardzo, mimo początkowego niesmaku wywołanego pozorną zbieżnością z prawdziwymi wydarzeniami z Polski sprzed paru lat.

„Pieśń Nory” Cecelii Holland to już tekst typowo historyczny. Rok 1169. Nora, córka króla Anglii Henryka II dorasta w trudnych warunkach: jest świadkiem ścierających się ambicji ojca i matki, a także nieustających walk pomiędzy głową państwa a zwierzchnikami kościoła. Największym jej zmartwieniem jest jednak los rodzeństwa, stopniowo rozdzielanego i wywożonego w różne strony świata, a także mała Alais, przyszła żona brata, która dołącza do dworu. Opowiadanie jest krótkie i pisane lekkim, przyjemnym językiem, mam jednak wątpliwości co do jego zgodności z tematem. Gwoździem do trumny będzie wyraźna niekompletność tekstu – wydaje się wyrwanym z kontekstu fragmentem – i przesadny dramatyzm przy opisywaniu zwyczajnych nawet sytuacji.

„Dłonie, których nie ma” to dzieło kolejnej z autorek, których dotąd nie znałam, czyli Melindy Snodgrass. Podporucznik Tracy Belmanor, korzystając z chwili wytchnienia od napiętej sytuacji w jednostce, relaksuje się w miejscowej spelunie, gdzie natrafia na wyraźnie zaniedbanego mężczyznę. Niezbyt widzi mu się kontakt z kimś takim, jednak gdy ten zaczyna opowiadać co go spotkało i kim naprawdę jest, decyduje się zostać i posłuchać. Opowiadanie w opowiadaniu – taki zabieg wydaje się interesujący, jednak autorce niezbyt powiodło się zakończenie, które, ponownie, wydaje się urwane w dość znaczącym momencie. Całość wynagradza bohaterka – połowicznie, bo o niej wiadomo zdecydowanie za mało! – jest jednak klasyczną femme fatale, stereotypową w swej roli, ale z dobrze i ciekawie ujętym charakterem. Co do męskiej części pani Snodgrass nie miała już tak dobrej ręki – panowie są wyjątkowo mało wiarygodni. Bo w końcu który mężczyzna, spędzając noc w klubie, zastanawia się jak będą wyglądały tyłki kobiet po paru godzinach siedzenia na twardym?

„Bombowe laski” Jima Butchera to tekst nawiązujący do książek z cyklu Akta Dresdena. Nie znajdziemy w nim jednak tytułowego bohatera, a jego uczennicę, Molly, która ma za zadnie odnaleźć pewnego zaginionego sukkuba. Jak można się domyślić, bez komplikacji się nie obejdzie, a osobnicy wielu różnych ras, w tym takich, które mają wobec ludzi zamiary czysto destrukcyjnej natury, to tylko wierzchołek góry lodowej. Jeśli ktoś nie czytał książek Butchera (jak ja) to może znaleźć w tym opowiadaniu dwie rzeczy: po pierwsze, wielką zachętę do ich przeczytania, jako że jest to bardzo klimatyczne urban fantasy; po drugie: ogromny spoiler. Bohaterka jednak na plus – wreszcie jedna w miarę spełniająca moje oczekiwania.

Jednym z moich ulubionych historii z tej antologii jest zdecydowanie „Raisa Stiepanowa” Carrie Vaughn. Opowiada historię młodej pilotki latającej na rosyjskim froncie w czasie drugiej wojny światowej. Główna bohaterka, poza tym, że zdobywa kolejne odznaczenia w rankingu jednostki, przeżywając bardzo fakt, że młoda i ładniutka koleżanka jest od niej lepsza, ale ma też własne, prywatne sprawy – jej brat, walczący w na froncie, został uznany za zaginionego. Dla władz oznacza to zdradę, a dla Raisy – utratę reputacji i być może miejsca w formacji. To opowiadanie mogę z czystym sumieniem polecić – jest piękne, pełne akcji i emocji, a bohaterka wyjątkowo „swoja”.

„Zapasy z Jezusem” Joe R. Lansdale to historia opowiedziana z punktu widzenia nastolatka, który, nowy w biednej dzielnicy, jest regularnie bity i okradany przez miejscowych cwaniaczków. Pomaga mu pewien staruszek, który okazuje się być byłym bokserem. Zgadza się nauczyć młodego Marvina paru sztuczek i opowiada mu o swoim życiu: raz na pięć lat stacza walkę ze swoim rywalem, a ten, który wygra, może spędzić kolejne pięć lat z pewną pięknością… No dobrze, ten tekst, chociaż prymitywny i okrutny, ma swój urok. Gorzej z bohaterką. Wiemy o niej niewiele, jest miejscową „seksbombą”, która podobno rzuca na mężczyzn czary. Kompletnie nie trafia do mnie jej przeerotyzowana, płytka postać, nie posiadająca żadnych własnych cech poza cielesnością.

„Sąsiedzi” Megan Lindholm to historia bardzo statyczna, spokojna i nastrojowa, chociaż posiada i momenty dramatyczne. Sarah, starsza kobieta, która mieszka sama w rodzinnym domu, jest świadkiem zniknięcia sąsiadki, Lindy. To ją odwiedza kobieta – w kapciach, z plecaczkiem Hello Kitty, obwieszona lampkami, opowiadająca coś o podróży… Po czym odchodzi, nie wracając już do rodzinnego domu. Sarah wydaje się, że kolejnej nocy widzi z okna mężczyznę z jej plecakiem, który kijem baseballowym próbuje wybić szybę w stojącym przy drodze aucie. Policja zawiadomiona rano nie znajduje jednak żadnych śladów, nie wierzy też podejrzeniom Sarah, że włamywacz mógł mieć coś wspólnego ze zniknięciem Lindy. To naprawdę ładny, dobrze napisany tekst, a chociaż brak w nim kobiety naprawdę „niebezpiecznej”, nie żałuję spędzonego przy nim czasu.

Kolejne opowiadanie, „Wiem, jak je wybrać” Lawrence Block, to znowu przykład historii z zagadką kryminalną w tle, ponownie pojawia się też w nim archetyp femme fatale. Trudno powiedzieć coś o fabule, może poza „mężczyzna spotyka kobietę w barze i razem jadą do hotelu”. Tak, jest aż tak proste. Ciekawym elementem w tej pozornie banalnej całości jest zetknięcie dwóch postaci o wyraźnie skrzywionej psychice.

„Cienie dla Ciszy w Lasach Piekła” Brandona Sandersona oceniłabym jako najmocniejszy punkt tej książki. Cisza, karczmarka żyjąca na skraju cywilizacji z dwoma córkami, jest kobietą o dwóch twarzach. W dzień rubaszna gospodyni, w nocy łowczyni głów, zarabia w ten sposób na życie i zapłatę haraczu dla miejscowych władz. Opowiadanie to kompletna przygoda, z własnym, ciekawie opisanym światem, żyjącymi w nim demonami i magią, które tworzą wyjątkowy, jak zazwyczaj to u Sandersona bywa, klimat.

W „Królowej na wygnaniu” Sharon Kay Penman wracamy do opowieści historycznych. Konstancja de Hauteville jest księżniczką sycylijską i żoną Henryka Hohenstaufa, króla Niemiec. Gdy przychodzi wieść o śmierci jej ojca, wraz z mężem wyrusza w drogę do rodzinnego domu, by przejąć należną jej koronę, zanim zrobi to nieślubny syn starego króla. Konstancja jest bohaterką ciekawą – bardzo kobieca i emocjonalna, potrafi też wykazać się rozsądkiem i twardością charakteru, trzymając w ryzach swoich ludzi pod nieobecność męża. Czy jednak jest niebezpieczna? Z tych wątpliwość tłumaczy się autorka w osobnym przypisie – co zrobiło na mnie dość niemiłe wrażenie – snując domysły na jej temat, niestety wszystkie te informacje nie należą do właściwego opowiadania.

„Dziewczyna w lustrze” Leva Grossmana to krótki tekst z akcją dziejącą się w szkole magii. Towarzystwo uczennic postanawia zemścić się na jednym z chłopaków za jego rzekome przewinienia, a strasząc go, niestety, same zostają solidnie przestraszone. To opowiadanie nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia – nudne i zalatujące Harrym Potterem aż do przesady, a niebezpiecznej kobiety po prostu brakło. Ściśle rzecz biorąc, brakło kobiety w ogóle, bo trudno tak określić którąś z psotnych dziewczynek.

Zupełnie inny klimat ma „Druga arabeska, bardzo powoli” autorstwa Nancy Kress. Gatunkowo można określić je jako postapokalipsę, a opowiada o grupce ludzi, których cała uwaga kręci się wokół kwestii przetrwania. Kobiety dzielą się na dwie grupy – płodne, których zostało niewiele, i zarażone wirusem, czyli bezużyteczne. Jest też pielęgniarka – osoba starsza, sprawująca pieczę nad resztą, a zwłaszcza nad młodymi dziewczynami. Część grupy jednak wymyka się spod kontroli… Nie mogę stwierdzić, bym była tym opowiadaniem zachwycona. Jego fabuła jest przeciętna, łączy w sobie kilka banalnych wątków, nie dając w rezultacie niczego nowego, pojawia się trochę niespójności, a całość ratuje jedynie postać Susan, będącej mentorką i niedocenionym autorytetem.

„Miasto Łazarz” Diany Rowland to znów kryminał, choć z elementami postapokaliptycznymi. Detektyw Danny Faciane prowadzi dochodzenie w sprawie trupa wyłowionego z kanałów. Trop prowadzi do klubu ze striptizem, gdzie jednak uwagę mężczyzny odwraca jedna z pracownic. No cóż, klasyka, wydawałoby się, ale włożona w bardzo ładnie napisane ramy miasta po upadku, którego powodem była nagła zmiana koryta rzeki. Fabularnie niestety słabe, bo motyw słodkiej striptizerki uwodzącej policjanta, który dla niej odwraca się od wszystkiego, co dotąd cenił, nie jest niczym szczególnie odkrywczym, a zakończenie tej historii nie przekonuje mnie w ogóle.

Miałam sporo nadziei co do tekstu Diany Gabaldon, która jest ostatnio autorką dość wziętą, głównie ze względu na cykl „Obca”. Jednak „Prawiczki”, które, zdaje się, jakoś miały do wspomnianej serii nawiązywać, nie przypadły mi do gustu kompletnie. Dwóch młodych panów, przydzielonych do eskorty pewnej cwanej żydówki i pięknie przez nią wyrolowanych w najstarszy na świecie sposób, nie zdobyło mojej sympatii. Nie otrzymał jej też styl pisania autorki – mimo paru zwrotów akcji dość statyczny, prosty i monotonny, niezbyt przystający do dramatyzmu sytuacji, zwłaszcza, że tutejsza niebezpieczna kobieta jest postacią wyłącznie epizodyczną.

Trochę lepiej na tym tle wypada „Piekło nie zna furii” Sherrilyn Kenyon. Jest to krótki tekst o wyprawie czwórki młodych ludzi do nawiedzonego przez ducha starej Indianki miejsca. Jedna z nich, Cait, jest szczególnie wrażliwa na obecność nadprzyrodzonych mocy, a jej indiańskie pochodzenie pozwala jej poznać nie tylko prawdziwą historię zmarłej, ale i pobudki kierujące towarzyszami. Całość, co prawda, strasznie zalatuje The Blair Witch Project w prostszym ujęciu, ma jednak pewien klimat i pisane jest w sposób nieprzesadzony, wiarygodny, a opowieść o spoczywającej w tym miejscu założycielce miasta ma sporo uroku. Gdyby tylko autorka odpuściła sobie cały stos banalnych myśli na końcu…

„Ogłaszając wyrok” S.M. Stirlinga wyróżnia się nieco konstrukcją i zastosowanym językiem. Opisuje społeczeństwo amerykańskie po zagładzie, które zebrało się w grupy i wróciło do kultu natury, zdecydowanie matriarchalnego. Poznajemy bohaterów w momencie przygotowań do pierwszego poważnego procesu – jeden z nowych członków grupy dopuścił się gwałtu. Przywódczyni musi zdecydować, jak poradzić sobie w tym zdarzeniem w małej, zamkniętej społeczności, by nie zachwiać delikatnej równowagi i zachować posłuch. Tekst jest pełen nawiązań do wierzeń celtyckich, na taki jest też stylizowany język wypowiedzi bohaterów, co specyficznie brzmi w postapokaliptycznej Ameryce.

„Imię Bestii” Sama Sykesa to tekst krótki i intrygujący, jako że zawarto w nim sporo niedopowiedzeń. Mówi o parze stworzeń, nazywających samych siebie sziktami, którzy uczą swoją córkę jak być jednym z nich. Problemem jest to, że dziecko wydaje się nie posiadać niezbędnych do przeżycia i typowych dla gatunku instynktów. Ta historia ma wiele uroku, ponury klimat i jest niejednoznaczna w kwestii moralnej oceny postępowania zarówno pozornie zimnej i drapieżnej Kalindris i jej partnera, wyobcowanego dziecka jak i wrogiego rodzaju, określanego mianem Bestii. Kto tu jest potworem?

Współczesnym akcentem w antologii są „Opiekunki” Pat Cadigan. Opowieść o siostrach, których matka znajduje się w domu opieki, w którym dzieje się coś niepokojącego nie brzmi może jak coś szczególnie nowego, jednak tym, co robi klimat opowiadania, są opisy relacji między obiema paniami. Jest między nimi dość spora różnica wieku i przyzwyczajeń, a jednak mieszkają razem i starają się jakoś ułożyć życie, kręcąc się wokół matki chorej na Alzheimera. A gdzie niebezpieczne kobiety? No cóż, są sprawczynie zbrodni. Mało? Mało. Ale i tak warto było przeczytać.

Opowiadanie Caroline Spector pod tytułem „Kłamstwa, które powiedziała mi matka” stanowi nawiązanie do innego tomu opowiadań – a nawet tomów, traktuje bowiem o świecie, w którym szerzy się wirus dzikiej karty. Michelle Pond jest asem – jedną z najsilniejszych osób obdarzonych mocą tworzenia baniek (coś jak kule pistoletu), jest też opiekunką małej dżokerki – przedstawicielki drugiej kategorii zarażonych, której wirus zniekształcił ciało. Tymczasem w mieście pojawia się as, potrafiący na jakiś czas kraść zdolności innych… Cóż, superbohaterowie i ich moce, kto lubi, ten się w tym odnajdzie.

Gwoździem programu i powodem, dla którego wiele osób sięga po tę antologię jest tekst G.R.R. Martina „Księżniczka i królowa albo Czarni i Zieloni”. Jest to część historii upadku dynastii Targaryenów, w tym przypadku walk księżniczki Rhaenyry i jej przyrodniego brata, Aegona, o koronę. Walki te doprowadziły do upadku wielu rodów, a także do zagłady smoków. Znajdziemy w tym opowiadaniu piękne opisy bestii, ich charakteru, procesu oswajania, starć podniebnych, niestety wszystko to pisane jest bardzo suchym i sztywnym językiem, przywodzącym na myśl raczej zapis w kronice niż opowiadanie, z rzadka przeplatane krótkimi dialogami.

Jak oceniam więc całość antologii? Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy, jest fakt, że teksty są różnorodne pod względem gatunków, nie ograniczając się do fantastyki, co mnie zaskoczyło. W końcu hasło na okładce głosi „Femme fatale w świecie fantastyki!”. Prawdziwie niebezpiecznych kobiet nie ma tam jednak tak wiele, jak tego oczekiwałam, ale te, które są, skutecznie nadrabiają braki reszty. Wiem już też, że nie polubię się z twórczością Diany Gabaldon, z kolei Jima Butchera chyba powinnam zacząć czytać. Antologia wydana jest pięknie, opatrzona bardzo urokliwą, przyciągającą oko grafiką na okładce, a do każdego opowiadania dodano notę o autorze, dzięki czemu wiadomo mniej więcej czego można się spodziewać. Mankament jest jeden: absolutny i bolesny brak korekty. Zdania pytające bez pytajników, błędy, brakujące słowa, przecinki na końcach zdań zamiast kropek… to powszechne zjawiska w tym tomie. To wielka szkoda, bo widać, że bardzo przyłożono się do strony graficznej przedsięwzięcia, kosztem niestety takiego „szczegółu”, jakim jest poprawność samego tekstu. A więc, czytelnicy, jeśli was oczy nie bolą od napotykanych co chwila byków i nade wszystko potrzeba wam jakiejś miłej postaci kobiecej do podziwiania, polecam, bo mimo wszystko warto było poświęcić czas temu tomiszczu.

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Dangeorus Women
Autor: G.R.R. Martin i inni
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania polskiego: 2015
Liczba stron: 956

8 komentarzy:

  1. Przeczytałam cały tekst! Naprawdę! :)))
    No cóż, nie wiem czemu, ale spodziewałam się, że całość wypadnie znacznie lepiej... Tyle twojego, że dostałaś próbkę twórczości różnych autorów i możesz ocenić, z którym ci po drodze, a z którymi absolutnie nie. Pomysł ciekawy, ja sama lubię poczytać o nietuzinkowych, charakternych babkach (niekoniecznie historycznych :P), szkoda, że wykonanie nieco zawiodło...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego czytam opowiadania - żeby znaleźć coś nowego, krótsza forma jest mniej bolesna w razie pudła.
      Rzecz tylko w tym, że spośród tych twórców jest sporo takich, którzy albo nie mają nic tłumaczonego na polski, albo wręcz nic dłuższego jeszcze nie napisali.

      Usuń
    2. Ja też przeczytałam cały tekst! Tyle że w czytniku rss, bo wolę jasne tło.
      Taki mam trochę uraz do antologii, gdzie wydłubuje się nazwisko jednego, mocno popularnego autora i wrzuca je na okładkę.
      Ale kilka opowiadań bym przeczytała: Stirlinga, Kress, Sandersona.

      Usuń
  2. Zbiór faktycznie pełen przeciętniaków, ale kilka zrobiło na mnie spore wrażenie. Niektóre zgadzają się z twoimi odczuciami, a niektóre nie ;)
    "Moje serce też jest złamane" - za wspaniałą, duszną atmosferę.
    "Zapasy z Jezusem" - za całokształt. A co do niebezpiecznej kobiety, to, mimo że nieco przerysowana, bardzo mi się spodobała :)
    "Sąsiedzi" - pięknie i niejednoznacznie o demencji, zdecydowanie najlepszy utwór
    "Dziewczyna w lustrze" - Mi się właśnie spodobała ta zabawa motywami z HP i te wszystkie wizje stworzone przez autora.
    "Druga arabeska, bardzo powoli" - tu również rozbieżne opinię. Dla mnie to opowiadanie o sensie istnienia piękna w postapokaliptycznym świecie. Kupuję :)
    No i "Imię bestii" - intrygujące.
    Co do tych złych, to na pewno "Wiem, jak je wybrać" - zupełnie tego nie załapałam - i "Piekło nie zna furii", które dla mnie było bardzo stereotypową opowieścią o duchach.

    Hm. Zaczynając ten komentarz, chyba nie chciałam się aż tak rozpisać :P Wybaczcie.
    Między sklejonymi kartkami

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubie długie komentarze ;D
      Widzisz, na podstawie opinii o dwóch opowiadaniach widać różnicę gustów: tak naprawdę oba, i "Dziewczyna w lustrze" i "Piekło nie zna furii" są bardzo proste i nie kryją się z nawiązaniami do bardziej znanych pierwowzorów, ale Ty wolisz magię, ja duchy przodków (;

      Usuń
  3. Brzmi, jakby bardziej przyłożyli się do strony marketingowej niż literackiej, a szkoda, bo temat był naprawdę zacny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może było to robione na szybko. W kazdym razie, nie zwróciłam uwagi na brak naziska korektora na liście płac, a powinnam może, mniej szokowałyby mnie wspomniane przecinki zamiast kropek.

      Usuń
    2. Trochę to przeraża, że obecnie kupując książkę, trzeba sprawdzać takie rzeczy...

      Usuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: