sobota, 12 marca 2016

Jaki zapach ma wolność? "Rumianek i mięta" Agaty Mańczyk

Gdy ma się ku wiośnie, robi się cieplej (chociaż nadal zdarzają się okresy śnieżne), na grządkach powoli zakwitają krokusy i przebiśniegi, czytelnicze nastroje również zmierzają w stronę czegoś odświeżającego. Skąd jednak wziąć wiosenną książkę – nie licząc tych przyrodniczych, oczywiście? Z pomocą przychodzą na szczęście nasi polscy autorzy. Niedawno, bo jeszcze w styczniu dotarła do mnie książka Agaty Mańczyk „Eukaliptus i werbena”, będąca piękną, ziołową wręcz (nie tylko z tytułu) opowieścią o rodzie kobiet, które pielęgnują z dawien dawna posiadany talent do zapachów. Ów dar wiąże się z posiadaniem własnej, dwuskładnikowej mieszanki aromatycznej, innej dla każdej z pań, która miała ją chronić i pomagać w osiąganiu zamierzonych celów. Ma to jednak straszną cenę: każda Huczmiranka, bo takie nazwisko nosi rodzina, musi pozostać wierna rodowi i jego interesom, co oznacza najczęściej rezygnację z własnego szczęścia. W innym przypadku słabnie i umiera, pozbawiona wzmacniającej ją mocy sióstr czy kuzynek. Brzmi jak bajka? Może odrobinę, jednak czytając książkę pani Mańczyk szybko można się zorientować, że bajkowe elementy są w mniejszości, a Huczmiranki to marny materiał na księżniczki. Jednak ich historia nie dobiegła jeszcze końca, a jej uzupełnieniem jest „Rumianek i mięta”, tom drugi.


Tym razem wydarzenia będziemy obserwować z punktu widzenia czterech kobiet: do Darii i Niny dołączy Erwina i Melisa. Nadchodzą trudne czasy. Dla Erwiny i jej dzieci to koniec pierwszej wojny światowej i związane z nim przemiany społeczne, w które wchodzą po wojnie rodzin w uszczuplonym składzie: Erwina ma pod opieką własne córki i wnuczkę, a także potomkinie siostry, Lindy. Każda z nich chce żyć własnym życiem, zapominając o obowiązkach i zasadach, a odradzająca się po wojnie Warszawa, unowocześniająca się z dnia na dzień i coraz bardziej swobodna w obyczajach, bardzo im w tym pomaga. Erwina czuje, że jest ostatnią osobą próbującą utrzymać rodzinę w całości, jednak kolejne wydarzenia uświadamiają jej, że nieszczęścia nie spadają na nie przypadkiem. Z czasem też jej zdanie zaczyna podzielać wnuczka, będąca najbardziej pokrzywdzoną przez los Huczmiranką.

W nie lepszej sytuacji jest Daria, żyjąc niemal 50 lat później, nadal jednak w czasach trudnych dla kraju. Została sama z dwiema córkami - starsza córka, Zoja, rośnie szybko i zaczyna przejawiać skłonności, które coraz bardziej niepokoją matkę, zyskując za to aprobatę w oczach babki. Gdy ofiarą jej mocy i specyficznie pojmowanej moralności staje się córka sąsiadów, Daria postanawia ukryć córkę, by ograniczyć zły wpływ, jaki ma na nią babka, ewidentnie szkoląca wnuczkę do przewidzianej przez siebie roli. Zdaje sobie jednak sprawę z faktu, że nie poradzi sobie sama, postanawia więc nawiązać kontakt z innymi rodami, by dla dobra Zoji połączyć moce zapachu, smaku i dźwięku…

W najlepszej sytuacji wydaje się być Nina. Została przyjęta przez rodzinę po tym, jak mąż odszedł od niej a syn zaginął, otworzyła własny sklepik z kosmetykami, który cieszy się sporym powodzeniem. Wydaje się też, że niedługo czekają ją kolejne zaszczyty… Nina wie już jednak, że dwie tragedie, które wydarzyły się w jej życiu, nie były przypadkowe. Wydaje się, że nie może ufać nikomu: pracujące u niej krewniaczki śledzą jej poczynania i donoszą zarządzającej rodem Marinie, siostra nie chce jej znać, powodowana osobistymi urazami, a zainteresowani nią mężczyźni są… podejrzani z wielu względów. Wśród otaczających ją tajemnic najbardziej intrygującą wydaje się naszyjnik z wisiorkiem, przypominającym zamkniętą tubę, który należał kiedyś do Almy, wykluczonej z rodu matki Niny… Co kryje w sobie ten mały drobiazg i dlaczego inne rody tak bardzo są nim zaciekawione?

O ile „Eukaliptus i werbena” przyzwyczaiły czytelnika do intryg w kobiecym światku, delikatnie podlanych magią, o tyle „Rumianek i mięta” stanowią już dzieło o zdecydowanie poważniejszym charakterze i mroczniejszym klimacie. Nie ukrywajmy: dzieje się dużo i zapowiedzi nadchodzących wydarzeń, których trochę dostarczyła nam końcówka pierwszej części, to tylko fragment większej i bardziej skomplikowanej całości. Przede wszystkim, w życie pań bardziej niż przedtem wnika otoczenie: zauważymy większy wpływ zmieniającej się codzienności na ich zachowanie i poglądy, a co za tym idzie, na stosunek do przestarzałych, wydawałoby się, zasad panujących w rodzinie. Najbardziej odczuwają to Erwina i Daria, jako osoby żyjące w czasie przemian, jedna po pierwszej, druga – po drugiej wojnie światowej. Ich losy to głównie ucieczki i powroty, próby odnalezienia się w nowej rzeczywistości, która zmienia się nie do poznania nie tylko pod względem jakości życia, ale i obyczajowości. Na pierwszy ogień idzie, oczywiście, kwestia aranżowanych małżeństw, które już z założenia są związkami wyłącznie z rozsądku; młodsze pokolenie buntuje się, ale, w przeciwieństwie do babek i matek, na tym buncie nie poprzestaje, uparcie wcielając w życie własne zasady, nie bojąc się konsekwencji, nauczone niejako na błędach poprzedniczek. W tomie pierwszym te przejawy i działania kończyły się dobrze, powrotem i przysłowiowym zmądrzeniem narwanej jednostki, tutaj już nie będzie tak pięknie. Na własne oczy przekonamy się wreszcie, co dzieje się, gdy któraś z Huczmiranek odchodzi z rodu na stałe.

„Rumianek i mięta” to książka, w której postawiono na głowie wiele ze znanych obecnie i drażliwych kwestii, na dodatek ujmując je w bardzo specyficzne ramy postrzegania przez osoby o zupełnie odmiennym od naszego punkcie widzenia. Najbardziej jaskrawym tego przykładem jest Juta Huczmiran, córka znanej z części pierwszej Lindy. Otóż Jutka zostaje feministką. Jako aktywna działaczka ruchu sufrażystek wiedze skandaliczny tryb życia, nosząc spodnie, ścinając na krótko włosy i cały swój czas, i energię przeznaczając na pisanie artykułów do gazet i uczestnictwo w wiecach oraz protestach. Podejmuje też tragiczną, niezrozumiałą z punktu widzenia krewniaczek decyzję o odesłaniu córki do szkoły z internatem. Byłam szczerze zachwycona tym wątkiem, tak bardzo stojącym w opozycji do srogich i niezbywalnych reguł życia Huczmiranek, zakładających pełne poświęcenie dla rodu. Co z tego wyniknie? Czy rodzina zmieni młode buntowniczki, czy tez one zmienią rodzinę? Mogę powiedzieć jedno: jest na co popatrzeć.

Tym czytelnikom, którzy w książkach pani Mańczyk lubili motyw fantastyczny, też nie braknie wrażeń. Ich przedsmak już mieliśmy poprzednio, w wielkim starciu trzech rodów, kiedy to zginęły jedne ważne osobistości a inne uciekły; teraz będzie jeszcze lepiej. Dostaniemy przede wszystkim mroczną i niebezpieczną Zoję, której moc rozwija się niemal na naszych oczach. W ciekawy sposób przedstawiono nie tylko to, co robi, ale też jej stosunek do własnych czynów: wiemy, czym kieruje się Zoja i jak myśli. Biorąc pod uwagę fakt, że jest najbardziej wykorzystywaną i manipulowaną członkinią rodu, bardzo wiele znaczy takie a nie inne przedstawienie sprawy. Z drugiej strony dostajemy Ninę i jej kosmetyczne, pachnące czary: dzięki niej właśnie poznamy wpływ poszczególnych zapachów na zwykłych ludzi, mieszanek jest więcej, są bardziej urozmaicone, a skutki uboczne, gdy nie do końca panuje się nad tym, co się tworzy – bardziej dotkliwe.

Zadziwiający jest jednak jeden fakt, który zasługiwałby nawet na osobną rozprawę: jak, pomimo ścisłej kontroli życia członkiń rodu i ich skrajnie czasem przedmiotowego traktowania, Huczmiranki jako ród nadal darzy się sympatią i życzy im jak najlepiej, każdej z osobna. Tą sekretną właściwością jest pełen obiektywizm, wręcz empatia autorki, która, tworząc swoje dzieło, wydarzenia przedstawia z różnych perspektyw, żadnej z pań nie pozostawiając samej sobie; ten fakt powoduje, że „Huczmiranki” jako książka pozbawione są postaci jednoznacznie dobrych i złych, można sympatyzować z konkretnymi bohaterkami, ale jednocześnie w pełni rozumie się poczynania ich oponentek, nie sposób ich też potępić, bo są całkowicie uzasadnione ich sytuacją i emocjami. Jest w tym pewne naprawdę rzadkie piękno.

Na końcu recenzji „Eukaliptusa i werbeny” zawarłam pewną wątpliwość, którą teraz mogę z całą pewnością rozwiać. Dotyczyła ona tego, czy w planowanych bądź zapowiadanych już komplikacjach relacji pomiędzy poszczególnymi bohaterami i członkami rodów nie nastąpi zbyt duże zamieszanie, by czytelnik się po prostu w tym nie zgubił. Ów problem nie pojawił się: powiązania zostały nakreślone jasno i dokładnie, a zamieszanie nie było tak duże, jak mogło się to początkowo wydawać. Innymi słowy: pani Mańczyk doskonale poradziła sobie z całą siecią pokrewieństwa, jakie łączy wszystkie trzy rody, nie gubiąc ani razu ani siebie, ani czytelnika, konsekwentnie prowadząc rozpoczęte wątki do bardziej lub mniej szczęśliwego zakończenia. Jeden tylko szczegół dodałabym, by uczynić całość bardziej przejrzystą, a dotyczy ona przedstawionych na końcu książki drzew genealogicznych Huczmiran, Kaczatów i Bergonów: daty urodzin. Spora część wymienionych tam osób pojawia się lub zostaje wspomniana w trakcie wydarzeń, opowiadanych z perspektywy każdej z „mówiących” akurat pań, taki zabieg pomógłby szybko zorientować się, ile kto ma aktualnie lat i jaką pozycję może zajmować.

„Rumianek i mięta” to z pewnością godna kontynuacja serii „Huczmiranki”, mogę też z czystym sumieniem stwierdzić, że czytało się ją nawet lepiej od jej poprzedniczki. Tom pierwszy to opowieść lekka i świeża jak zapach eukaliptusa i werbeny właśnie, drugi to poważniejsze i cieplejsze nuty rumianku z oczyszczającym aromatem mięty. Tak, tytuły zostały dobrane idealnie - i szkoda tylko, że wydarzenia w tym ostatnim wydają się być zakończone i kompletne, nie pozostawiając nadziei na powstanie kolejnej części, bo z pewnością będę za „Huczmirankami” tęsknić, niejednokrotnie też do nich wrócę. Obie książki są warte przeczytania, obie zachwycają tematyką, losy kobiet o pięknych, niepospolitych imionach w obu tomach wzruszają i sprawiają, że chce się wiedzieć więcej, czytać dalej. Polecam, jak poprzednio, wielbicielom obu wykorzystanych przez autorkę gatunków literackich: powieści obyczajowej i fantastyki. „Huczmiranki” to bowiem najbardziej kobiece fantasy, jakie dane mi było czytać.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu Nasza Księgarnia.

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Rumianek i mięta
Autor: Agata Mańczyk
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 448

6 komentarzy:

  1. Nie czytałam jeszcze żadnej książki autorki, ani też o tej słyszałam tyle, co kot napłakał, ale po Twojej recenzji nie czuję szczególnej mięty do niej, więc zapewne w najbliższym czasie nie będę na nią polować, mimo iż może wydawać się nieco interesująca.

    Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do siebie ;)
    http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, nie sposób każdemu dogodzić (:

      Usuń
  2. Mam nadzieję, że ta seria niebawem trafi w moje ręce, bo bardzo chciałabym ją poznać. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ dokładnie i ciekawie opowiedziałaś o tej książce! Widzę teraz, że to nie zwykła saga rodzinna, ale o wiele więcej. Chciałabym przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, zdaję sobie sprawę, że nieco przesadziłam z długością tekstu, ale to jedna z tych książek, o których mam tak dużo do powiedzenia, że ograniczenia wydają się niemożliwe. A i tak mam wrażenie, że coś pominęłam.

      Usuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: