Gdy ma się ku wiośnie, robi się cieplej (chociaż nadal
zdarzają się okresy śnieżne), na grządkach powoli zakwitają krokusy i
przebiśniegi, czytelnicze nastroje również zmierzają w stronę czegoś
odświeżającego. Skąd jednak wziąć wiosenną książkę – nie licząc tych
przyrodniczych, oczywiście? Z pomocą przychodzą na szczęście nasi polscy
autorzy. Niedawno, bo jeszcze w styczniu dotarła do mnie książka Agaty Mańczyk „Eukaliptus
i werbena”, będąca piękną, ziołową wręcz (nie tylko z tytułu) opowieścią o
rodzie kobiet, które pielęgnują z dawien dawna posiadany talent do zapachów. Ów
dar wiąże się z posiadaniem własnej, dwuskładnikowej mieszanki aromatycznej, innej
dla każdej z pań, która miała ją chronić i pomagać w osiąganiu zamierzonych
celów. Ma to jednak straszną cenę: każda Huczmiranka, bo takie nazwisko nosi
rodzina, musi pozostać wierna rodowi i jego interesom, co oznacza najczęściej
rezygnację z własnego szczęścia. W innym przypadku słabnie i umiera, pozbawiona
wzmacniającej ją mocy sióstr czy kuzynek. Brzmi jak bajka? Może odrobinę,
jednak czytając książkę pani Mańczyk szybko można się zorientować, że bajkowe
elementy są w mniejszości, a Huczmiranki to marny materiał na księżniczki. Jednak
ich historia nie dobiegła jeszcze końca, a jej uzupełnieniem jest „Rumianek i
mięta”, tom drugi.
Tym razem wydarzenia będziemy obserwować z punktu widzenia
czterech kobiet: do Darii i Niny dołączy Erwina i Melisa. Nadchodzą trudne
czasy. Dla Erwiny i jej dzieci to koniec pierwszej wojny światowej i związane z
nim przemiany społeczne, w które wchodzą po wojnie rodzin w uszczuplonym
składzie: Erwina ma pod opieką własne córki i wnuczkę, a także potomkinie
siostry, Lindy. Każda z nich chce żyć własnym życiem, zapominając o obowiązkach
i zasadach, a odradzająca się po wojnie Warszawa, unowocześniająca się z dnia
na dzień i coraz bardziej swobodna w obyczajach, bardzo im w tym pomaga. Erwina
czuje, że jest ostatnią osobą próbującą utrzymać rodzinę w całości, jednak
kolejne wydarzenia uświadamiają jej, że nieszczęścia nie spadają na nie przypadkiem.
Z czasem też jej zdanie zaczyna podzielać wnuczka, będąca najbardziej
pokrzywdzoną przez los Huczmiranką.
W nie lepszej sytuacji jest Daria, żyjąc niemal 50 lat
później, nadal jednak w czasach trudnych dla kraju. Została sama z dwiema
córkami - starsza córka, Zoja, rośnie szybko i zaczyna przejawiać skłonności,
które coraz bardziej niepokoją matkę, zyskując za to aprobatę w oczach babki.
Gdy ofiarą jej mocy i specyficznie pojmowanej moralności staje się córka
sąsiadów, Daria postanawia ukryć córkę, by ograniczyć zły wpływ, jaki ma na nią
babka, ewidentnie szkoląca wnuczkę do przewidzianej przez siebie roli. Zdaje
sobie jednak sprawę z faktu, że nie poradzi sobie sama, postanawia więc nawiązać
kontakt z innymi rodami, by dla dobra Zoji połączyć moce zapachu, smaku i
dźwięku…
W najlepszej sytuacji wydaje się być Nina. Została przyjęta
przez rodzinę po tym, jak mąż odszedł od niej a syn zaginął, otworzyła własny
sklepik z kosmetykami, który cieszy się sporym powodzeniem. Wydaje się też, że
niedługo czekają ją kolejne zaszczyty… Nina wie już jednak, że dwie tragedie,
które wydarzyły się w jej życiu, nie były przypadkowe. Wydaje się, że nie może
ufać nikomu: pracujące u niej krewniaczki śledzą jej poczynania i donoszą
zarządzającej rodem Marinie, siostra nie chce jej znać, powodowana osobistymi
urazami, a zainteresowani nią mężczyźni są… podejrzani z wielu względów. Wśród
otaczających ją tajemnic najbardziej intrygującą wydaje się naszyjnik z
wisiorkiem, przypominającym zamkniętą tubę, który należał kiedyś do Almy,
wykluczonej z rodu matki Niny… Co kryje w sobie ten mały drobiazg i dlaczego
inne rody tak bardzo są nim zaciekawione?
O ile „Eukaliptus i werbena” przyzwyczaiły czytelnika do
intryg w kobiecym światku, delikatnie podlanych magią, o tyle „Rumianek i mięta”
stanowią już dzieło o zdecydowanie poważniejszym charakterze i mroczniejszym
klimacie. Nie ukrywajmy: dzieje się dużo i zapowiedzi nadchodzących wydarzeń,
których trochę dostarczyła nam końcówka pierwszej części, to tylko fragment większej
i bardziej skomplikowanej całości. Przede wszystkim, w życie pań bardziej niż
przedtem wnika otoczenie: zauważymy większy wpływ zmieniającej się codzienności
na ich zachowanie i poglądy, a co za tym idzie, na stosunek do przestarzałych,
wydawałoby się, zasad panujących w rodzinie. Najbardziej odczuwają to Erwina i
Daria, jako osoby żyjące w czasie przemian, jedna po pierwszej, druga – po drugiej
wojnie światowej. Ich losy to głównie ucieczki i powroty, próby odnalezienia
się w nowej rzeczywistości, która zmienia się nie do poznania nie tylko pod
względem jakości życia, ale i obyczajowości. Na pierwszy ogień idzie,
oczywiście, kwestia aranżowanych małżeństw, które już z założenia są związkami
wyłącznie z rozsądku; młodsze pokolenie buntuje się, ale, w przeciwieństwie do
babek i matek, na tym buncie nie poprzestaje, uparcie wcielając w życie własne
zasady, nie bojąc się konsekwencji, nauczone niejako na błędach poprzedniczek.
W tomie pierwszym te przejawy i działania kończyły się dobrze, powrotem i
przysłowiowym zmądrzeniem narwanej jednostki, tutaj już nie będzie tak pięknie.
Na własne oczy przekonamy się wreszcie, co dzieje się, gdy któraś z Huczmiranek
odchodzi z rodu na stałe.
„Rumianek i mięta” to książka, w której postawiono na głowie
wiele ze znanych obecnie i drażliwych kwestii, na dodatek ujmując je w bardzo
specyficzne ramy postrzegania przez osoby o zupełnie odmiennym od naszego
punkcie widzenia. Najbardziej jaskrawym tego przykładem jest Juta Huczmiran,
córka znanej z części pierwszej Lindy. Otóż Jutka zostaje feministką. Jako
aktywna działaczka ruchu sufrażystek wiedze skandaliczny tryb życia, nosząc
spodnie, ścinając na krótko włosy i cały swój czas, i energię przeznaczając na
pisanie artykułów do gazet i uczestnictwo w wiecach oraz protestach. Podejmuje
też tragiczną, niezrozumiałą z punktu widzenia krewniaczek decyzję o odesłaniu
córki do szkoły z internatem. Byłam szczerze zachwycona tym wątkiem, tak bardzo
stojącym w opozycji do srogich i niezbywalnych reguł życia Huczmiranek, zakładających
pełne poświęcenie dla rodu. Co z tego wyniknie? Czy rodzina zmieni młode
buntowniczki, czy tez one zmienią rodzinę? Mogę powiedzieć jedno: jest na co
popatrzeć.
Tym czytelnikom, którzy w książkach pani Mańczyk lubili
motyw fantastyczny, też nie braknie wrażeń. Ich przedsmak już mieliśmy
poprzednio, w wielkim starciu trzech rodów, kiedy to zginęły jedne ważne
osobistości a inne uciekły; teraz będzie jeszcze lepiej. Dostaniemy przede
wszystkim mroczną i niebezpieczną Zoję, której moc rozwija się niemal na naszych
oczach. W ciekawy sposób przedstawiono nie tylko to, co robi, ale też jej
stosunek do własnych czynów: wiemy, czym kieruje się Zoja i jak myśli. Biorąc
pod uwagę fakt, że jest najbardziej wykorzystywaną i manipulowaną członkinią
rodu, bardzo wiele znaczy takie a nie inne przedstawienie sprawy. Z drugiej
strony dostajemy Ninę i jej kosmetyczne, pachnące czary: dzięki niej właśnie
poznamy wpływ poszczególnych zapachów na zwykłych ludzi, mieszanek jest więcej,
są bardziej urozmaicone, a skutki uboczne, gdy nie do końca panuje się nad tym,
co się tworzy – bardziej dotkliwe.
Zadziwiający jest jednak jeden fakt, który zasługiwałby
nawet na osobną rozprawę: jak, pomimo ścisłej kontroli życia członkiń rodu i
ich skrajnie czasem przedmiotowego traktowania, Huczmiranki jako ród nadal
darzy się sympatią i życzy im jak najlepiej, każdej z osobna. Tą sekretną
właściwością jest pełen obiektywizm, wręcz empatia autorki, która, tworząc
swoje dzieło, wydarzenia przedstawia z różnych perspektyw, żadnej z pań nie
pozostawiając samej sobie; ten fakt powoduje, że „Huczmiranki” jako książka
pozbawione są postaci jednoznacznie dobrych i złych, można sympatyzować z
konkretnymi bohaterkami, ale jednocześnie w pełni rozumie się poczynania ich
oponentek, nie sposób ich też potępić, bo są całkowicie uzasadnione ich
sytuacją i emocjami. Jest w tym pewne naprawdę rzadkie piękno.
Na końcu recenzji „Eukaliptusa i werbeny” zawarłam pewną
wątpliwość, którą teraz mogę z całą pewnością rozwiać. Dotyczyła ona tego, czy
w planowanych bądź zapowiadanych już komplikacjach relacji pomiędzy
poszczególnymi bohaterami i członkami rodów nie nastąpi zbyt duże zamieszanie,
by czytelnik się po prostu w tym nie zgubił. Ów problem nie pojawił się:
powiązania zostały nakreślone jasno i dokładnie, a zamieszanie nie było tak
duże, jak mogło się to początkowo wydawać. Innymi słowy: pani Mańczyk doskonale
poradziła sobie z całą siecią pokrewieństwa, jakie łączy wszystkie trzy rody,
nie gubiąc ani razu ani siebie, ani czytelnika, konsekwentnie prowadząc
rozpoczęte wątki do bardziej lub mniej szczęśliwego zakończenia. Jeden tylko
szczegół dodałabym, by uczynić całość bardziej przejrzystą, a dotyczy ona
przedstawionych na końcu książki drzew genealogicznych Huczmiran, Kaczatów i
Bergonów: daty urodzin. Spora część wymienionych tam osób pojawia się lub
zostaje wspomniana w trakcie wydarzeń, opowiadanych z perspektywy każdej z „mówiących”
akurat pań, taki zabieg pomógłby szybko zorientować się, ile kto ma aktualnie
lat i jaką pozycję może zajmować.
„Rumianek i mięta” to z pewnością godna kontynuacja serii „Huczmiranki”,
mogę też z czystym sumieniem stwierdzić, że czytało się ją nawet lepiej od jej
poprzedniczki. Tom pierwszy to opowieść lekka i świeża jak zapach eukaliptusa i
werbeny właśnie, drugi to poważniejsze i cieplejsze nuty rumianku z
oczyszczającym aromatem mięty. Tak, tytuły zostały dobrane idealnie - i szkoda
tylko, że wydarzenia w tym ostatnim wydają się być zakończone i kompletne, nie
pozostawiając nadziei na powstanie kolejnej części, bo z pewnością będę za „Huczmirankami”
tęsknić, niejednokrotnie też do nich wrócę. Obie książki są warte przeczytania,
obie zachwycają tematyką, losy kobiet o pięknych, niepospolitych imionach w obu
tomach wzruszają i sprawiają, że chce się wiedzieć więcej, czytać dalej. Polecam,
jak poprzednio, wielbicielom obu wykorzystanych przez autorkę gatunków literackich:
powieści obyczajowej i fantastyki. „Huczmiranki” to bowiem najbardziej kobiece
fantasy, jakie dane mi było czytać.
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu Nasza Księgarnia.
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Rumianek i mięta
Autor: Agata Mańczyk
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 448
Nie czytałam jeszcze żadnej książki autorki, ani też o tej słyszałam tyle, co kot napłakał, ale po Twojej recenzji nie czuję szczególnej mięty do niej, więc zapewne w najbliższym czasie nie będę na nią polować, mimo iż może wydawać się nieco interesująca.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i zapraszam do siebie ;)
http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/
No cóż, nie sposób każdemu dogodzić (:
UsuńMam nadzieję, że ta seria niebawem trafi w moje ręce, bo bardzo chciałabym ją poznać. :)
OdpowiedzUsuńPolecam (:
UsuńAleż dokładnie i ciekawie opowiedziałaś o tej książce! Widzę teraz, że to nie zwykła saga rodzinna, ale o wiele więcej. Chciałabym przeczytać :)
OdpowiedzUsuńOj tak, zdaję sobie sprawę, że nieco przesadziłam z długością tekstu, ale to jedna z tych książek, o których mam tak dużo do powiedzenia, że ograniczenia wydają się niemożliwe. A i tak mam wrażenie, że coś pominęłam.
Usuń