piątek, 25 grudnia 2015

(Nie) odpręż się - "Przedrzeźniacz" Waltera Tevisa

Wyobraźcie sobie świat, w którym nie ma książek. Straszne, nie? Może i straszne, ale nie do końca – ludzie czują przecież pociąg do poznawania nowych historii, czy to słuchając ich, czy oglądając, czy wreszcie czytając, a w parze z naszą wrodzoną wynalazczością nie trwałoby wcale długo, by czytanie i pisanie odkryto na nowo. Czyż nie byłaby straszniejszą wizja świata, w którym zabrakłoby nie książek, a właśnie tej ciekawości, w którym człowiek byłby tak bardzo zwrócony do wewnątrz, by przestać interesować się czymkolwiek oprócz własnych najprostszych potrzeb? Przed takim właśnie losem – który wcale nie jest tak absurdalnie nieprawdopodobny, jak może nam się wydawać! - próbuje nas przestrzec Walter Tevis w swoim "Przedrzeźniaczu".

Co doprowadziło do takiego stanu? Nie wiadomo do końca – historia ostatnich kilku wieków podawana jest czytelnikom bardzo małą łyżeczką. Na pewno robotyka rozwinęła się do tego stopnia, że kolejne generacje coraz to doskonalszych "myślących maszyn" wyręczały człowieka w coraz to większej liczbie coraz to bardziej skomplikowanych zadań: obsługa w restauracjach, komunikacja miejska, sprzątanie ulic, wreszcie sprawowanie urzędów na szczeblu lokalnym czy nawet państwowym. Po drodze mogło też stać się coś strasznego i na skalę tak wielką, że spowodowało istną obsesję na punkcie prywatności – dziś dzieci w specjalnych internatach od małego wpajane mają, że nawet próba nawiązania luźnej pogawędki jest inwazją na cudze dobra osobiste - a także najważniejszą zasadę: "o nic nie pytaj, odpręż się". Po ulicach snują się więc ponure gromadki zamkniętych we własnych głowach istot o tępych spojrzeniach, jarających trawkę i łykających garściami środki psychotropowe, podczas gdy wszystkim, co do tej pory pozwalało cywilizacji funkcjonować, zajmują się roboty. Wielu nie może znieść tak jałowej egzystencji i z braku czegoś, czego nie potrafi nawet nazwać, w wyrazie tępego, bezsilnego buntu, jeden po drugim dokonują samospaleń.

Czym jest przedrzeźniacz? To taki ptaszek, znany z tego, że potrafi naśladować dźwięki wydawane przez inne ptaki. To może inaczej: kim jest Przedrzeźniacz? Robotem. Spofforth jest jedynym ocalałym androidem dziewiątej generacji – tej najwyższej, najdoskonalszej. Wyposażony w elektroniczny mózg i ciało zbudowane na wzór ludzkiego, jest prawdopodobnie najinteligentniejszą istotą na Ziemi. Przypomina ludzi we wszystkim, za wyjątkiem jednej rzeczy – nie może umrzeć. A to, zupełnie nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, jest dokładnie tym, czego Spofforth pragnie najbardziej: skończyć ze sobą, przerwać tę bezowocną egzystencję na pustym świecie, na którym nie ma nawet z kim porozmawiać. Niestety, jedna z dyrektyw wpojonych mu na etapie produkcji nie pozwala mu dobrowolnie przestać istnieć – nie dopóki istnieją ludzie, którym może służyć. 

Spofforth spędza więc kolejne dni na piastowaniu urzędu dziekana na New York University. Jak można się domyślić, na tak ukształtowanym świecie nie jest to zadanie wymagające dużego wysiłku. Senną, beznadziejną rutynę przerywa nagłe znalezisko jednego z jego podopiecznych, nauczyciela Paula Bentleya. Pan Bentley twierdzi, że odkrył dziwne podobieństwo znaków graficznych widzianych w filmie do tych w książeczce dla dzieci oraz że głębiej analizując to podobieństwo można tym znakom przypisać dźwięki... Krótko mówiąc: twierdzi, że nauczył się czytać. Ani on, ani Spofforth nie spodziewają się jeszcze, jak wiele – nie tylko dla nich, ale też w makroskali - zmieni to odkrycie.

W "Przedrzeźniaczu" od samego początku ujęło mnie to, jak prawdopodobna jest przedstawiona w nim wizja – mając na myśli trafność zaprezentowanych tu zjawisk społecznych. Wystarczy rozejrzeć się dookoła! W dzisiejszych czasach każdy obraża się o wszystko, dopatrując się przejawów dyskryminacji ze względu na pochodzenie, wyznawaną religię, płeć, orientację seksualną czy nawyki żywieniowe w każdym słowie, każdym geście, pod każdym liściem i każdym kamykiem. Pozostaje kwestią czasu, kiedy ludziom nie będzie wolno rozmawiać w ogóle, żeby czasem nie sprawić komuś przykrości. A wtedy scenariusz z "Przedrzeźniacza" mamy jak w banku.

Jednak to nie jedyna rzecz, która świadczy o niezwykłości tej pozycji. Seria "Artefakty" przyzwyczaiła nas jak dotąd do powieści, w których... Sporo się dzieje. Wydarzenia na skalę świata, a nawet całych galaktyk, gwałtowne zwroty fabuły, akcja, akcja, akcja – w porównaniu z nimi "Przedrzeźniacz" to wolna, spokojna i dziwnie ciepła książka, której dużo bliżej jest do powieści obyczajowej niż sensacyjnej. Tempo wydarzeń jest niewielkie, niespieszne, co świetnie wzmacnia klimat świata, w którym wszystko kompletnie straciło na znaczeniu, zaś pewna naiwność i prostota cechująca postaci go zaludniające – a także wydarzenia i szczegóły, które aż proszą się o doszukiwanie w nich ukrytego, symbolicznego znaczenia - nadaje całości lekko przypowieściowy smaczek. To miła, acz dość nieoczekiwana odmiana.

Narracja? Z paroma drobnymi odstępstwami jest pierwszoosobowa, rozdzielona pomiędzy trójkę bohaterów – Spoffortha, z jego poszukiwaniem człowieczeństwa w samym sobie, Bentleya, na temat prowadzonych przez niego badań oraz rozwijającej się relacji z poznaną niedawno dziewczyną, Mary Lou, która postanowiła razem z nim zgłębiać tajemnice czytania, a także samą Mary, z jej spojrzeniem zarówno na pozostałych bohaterów, jak i na jałowy, pusty świat, co do którego przeczuwa półświadomie, że może nie do końca być taki, jaki być powinien. Te trzy wątki przeplatają się swobodnie, chociaż najwięcej miejsca zajmuje historia opowiedziana ustami Bentleya. Mamy do czynienia z głębokimi opisami przeżyć każdej z postaci, które to nadają każdemu z nich nieco wyjątkowości i pozoru prawdziwości, a czytelnikowi pozwalają jeszcze lepiej wczuć się w nastrój tego nietypowego dzieła.

Cóż dodać? "Przedrzeźniacza" czytało mi się przyjemnie, a chociaż jest to krótka książka (w sam raz na jedną podróż pociągiem), historia w niej opowiedziana nie pozostawiła we mnie wrażenia niedosytu. Przeczytana jednak we właściwym nastroju potrafi dać do myślenia i pobudzić do refleksji, nie tylko nad tym, dokąd zmierza nasz świat, ale też nad tym, jacy sami jesteśmy i w jakiej relacji z nim pozostajemy. Zadano w niej, choć niekoniecznie wypowiedziano, kilka ważnych pytań na temat tego, co to znaczy być szczęśliwym i czy szczęście można osiągnąć bez pomocy drugiego człowieka – pytań, nad odpowiedziami na które warto koniecznie się zastanowić, póki jeszcze mogą nam przyjść do głowy. To powiedziawszy – zachęcam do lektury.

Dane ogólne:
Tytuł oryginały: Mockingbird
Autor: Walter Tevis
Wydawnictwo: MAG
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 240

6 komentarzy:

  1. O widzisz, a we mnie pozostawiła niedosyt (to od razu powiem, że to były moje pierwsze Artefakty, więc nie bardzo wiedziałam, czego się spodziewać). Głównie odnośnie Spofforta - to była naprawdę ciekawa postać i trochę mi szkoda, ze tak mało czasu jej poświęcono. Pozostała dwójka bohaterów jest tak bardzo schematyczna, że aż nudna.

    Poza tym zauważyłam, że zwróciliśmy uwagę na dwa zupełnie różne aspekty powieści. To, co przemówiło do Ciebie, mi wydało się tylko kiepsko zrobionym sztafażem, czymś, co inni zrobili lepiej. Dla odmiany przemówiła do mnie atmosfera końca i rozkładu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się co do Spoffortha - jego wątek faktycznie sprawiał wrażenie potraktowanego nieco po macoszemu i powieść mogłaby nieco zyskać, gdyby rzecz trochę rozwinąć. Boję się tylko, że takie rozwinięcie już mogłoby uczynić powieść nieco bardziej wtórną. W końcu w literaturze sf jest sporo konfliktów na linii maszyna i jej uwarunkowania...

      Co do schematyczności bohaterów - myślę, że masz rację, ale jakoś nie odczułem tego mocno. W moim przypadku chyba w pewien sposób obroniła ich reszta świata przedstawionego. To znaczy: może nawet byli schematyczni i niezbyt oryginalni, ale dzięki temu, że cała jego reszta była dość nietypowa, dało się to jakoś przełknąć. Wiesz, co mam na myśli?
      (Z resztą, ciągnąc wątek Przedrzeźniacza jako przypowieści - nudny, typowy bohater nawet ładnie pasowałby do ram gatunkowych! :D)

      Reszta, podejrzewam, jest kwestią gustu, choć trudno nie zgodzić się, że całość, bez względu na jej przywary, ma klimat. Nie wspomniałem o tym w tekście nie dlatego, że do mnie nie przemówił, a dlatego, że uznałem, że to w sumie mógłbym powiedzieć o wielu książkach, które tu recenzowałem. Skupiłem się na rzeczach, które moim zdaniem wyróżniają "Przedrzeźniacza" z tłumu.

      Usuń
  2. Właściwie podoba mi się ten pomysł, poza tym lubię tytuły skłaniające do refleksji. Będę musiała sięgnąć po "Przedrzeźniacza"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam! Ciekawe, czy odbierzesz go podobnie jak ja.

      Usuń
  3. Z recenzji wynika, że to pewien rodzaj dystopii, polecałabyś tą książkę dla kogoś, kto dopiero zaczyna z tym gatunkiem? :)
    Pozdrawiam i wesołych świąt!
    http://ifeelonlyapathy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: