Wyobraźcie sobie świat, w którym nie
ma książek. Straszne, nie? Może i straszne, ale nie do końca –
ludzie czują przecież pociąg do poznawania nowych historii, czy to
słuchając ich, czy oglądając, czy wreszcie czytając, a w parze z
naszą wrodzoną wynalazczością nie trwałoby wcale długo, by
czytanie i pisanie odkryto na nowo. Czyż nie byłaby straszniejszą
wizja świata, w którym zabrakłoby nie książek, a właśnie tej
ciekawości, w którym człowiek byłby tak bardzo zwrócony do
wewnątrz, by przestać interesować się czymkolwiek oprócz
własnych najprostszych potrzeb? Przed takim właśnie losem –
który wcale nie jest tak absurdalnie nieprawdopodobny, jak może nam
się wydawać! - próbuje nas przestrzec Walter Tevis w swoim
"Przedrzeźniaczu".
Co doprowadziło do takiego
stanu? Nie wiadomo do końca – historia ostatnich kilku wieków
podawana jest czytelnikom bardzo małą łyżeczką. Na pewno
robotyka rozwinęła się do tego stopnia, że kolejne generacje
coraz to doskonalszych "myślących maszyn" wyręczały
człowieka w coraz to większej liczbie coraz to bardziej
skomplikowanych zadań: obsługa w restauracjach, komunikacja
miejska, sprzątanie ulic, wreszcie sprawowanie urzędów na szczeblu
lokalnym czy nawet państwowym. Po drodze mogło też stać się coś
strasznego i na skalę tak wielką, że spowodowało istną obsesję
na punkcie prywatności – dziś dzieci w specjalnych internatach od
małego wpajane mają, że nawet próba nawiązania luźnej pogawędki
jest inwazją na cudze dobra osobiste - a także najważniejszą
zasadę: "o nic nie pytaj, odpręż się". Po ulicach snują
się więc ponure gromadki zamkniętych we własnych głowach istot o
tępych spojrzeniach, jarających trawkę i łykających garściami
środki psychotropowe, podczas gdy wszystkim, co do tej pory
pozwalało cywilizacji funkcjonować, zajmują się roboty. Wielu nie
może znieść tak jałowej egzystencji i z braku czegoś, czego
nie potrafi nawet nazwać, w wyrazie tępego, bezsilnego buntu, jeden
po drugim dokonują samospaleń.
Czym jest przedrzeźniacz? To
taki ptaszek, znany z tego, że potrafi naśladować dźwięki
wydawane przez inne ptaki. To może inaczej: kim jest Przedrzeźniacz?
Robotem. Spofforth jest jedynym ocalałym androidem dziewiątej
generacji – tej najwyższej, najdoskonalszej. Wyposażony w
elektroniczny mózg i ciało zbudowane na wzór ludzkiego, jest
prawdopodobnie najinteligentniejszą istotą na Ziemi. Przypomina
ludzi we wszystkim, za wyjątkiem jednej rzeczy – nie może umrzeć.
A to, zupełnie nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, jest
dokładnie tym, czego Spofforth pragnie najbardziej: skończyć ze
sobą, przerwać tę bezowocną egzystencję na pustym świecie, na
którym nie ma nawet z kim porozmawiać. Niestety, jedna z dyrektyw
wpojonych mu na etapie produkcji nie pozwala mu dobrowolnie przestać
istnieć – nie dopóki istnieją ludzie, którym może służyć.
Spofforth spędza więc kolejne dni na piastowaniu urzędu
dziekana na New York University. Jak można się domyślić, na tak
ukształtowanym świecie nie jest to zadanie wymagające dużego
wysiłku. Senną, beznadziejną rutynę przerywa nagłe znalezisko
jednego z jego podopiecznych, nauczyciela Paula Bentleya. Pan Bentley
twierdzi, że odkrył dziwne podobieństwo znaków graficznych
widzianych w filmie do tych w książeczce dla dzieci oraz że
głębiej analizując to podobieństwo można tym znakom przypisać
dźwięki... Krótko mówiąc: twierdzi, że nauczył się czytać.
Ani on, ani Spofforth nie spodziewają się jeszcze, jak wiele –
nie tylko dla nich, ale też w makroskali - zmieni to odkrycie.
W
"Przedrzeźniaczu" od samego początku ujęło mnie to, jak
prawdopodobna jest przedstawiona w nim wizja – mając na myśli
trafność zaprezentowanych tu zjawisk społecznych. Wystarczy
rozejrzeć się dookoła! W dzisiejszych czasach każdy obraża się
o wszystko, dopatrując się przejawów dyskryminacji ze względu na
pochodzenie, wyznawaną religię, płeć, orientację seksualną czy
nawyki żywieniowe w każdym słowie, każdym geście, pod każdym
liściem i każdym kamykiem. Pozostaje kwestią czasu, kiedy ludziom
nie będzie wolno rozmawiać w ogóle, żeby czasem nie sprawić
komuś przykrości. A wtedy scenariusz z "Przedrzeźniacza"
mamy jak w banku.
Jednak to nie jedyna rzecz, która świadczy
o niezwykłości tej pozycji. Seria "Artefakty"
przyzwyczaiła nas jak dotąd do powieści, w których... Sporo się
dzieje. Wydarzenia na skalę świata, a nawet całych galaktyk,
gwałtowne zwroty fabuły, akcja, akcja, akcja – w porównaniu z
nimi "Przedrzeźniacz" to wolna, spokojna i dziwnie ciepła
książka, której dużo bliżej jest do powieści obyczajowej niż
sensacyjnej. Tempo wydarzeń jest niewielkie, niespieszne, co
świetnie wzmacnia klimat świata, w którym wszystko kompletnie
straciło na znaczeniu, zaś pewna naiwność i prostota cechująca
postaci go zaludniające – a także wydarzenia i szczegóły, które
aż proszą się o doszukiwanie w nich ukrytego, symbolicznego
znaczenia - nadaje całości lekko przypowieściowy smaczek. To miła,
acz dość nieoczekiwana odmiana.
Narracja? Z paroma drobnymi
odstępstwami jest pierwszoosobowa, rozdzielona pomiędzy trójkę
bohaterów – Spoffortha, z jego poszukiwaniem człowieczeństwa w
samym sobie, Bentleya, na temat prowadzonych przez niego badań oraz
rozwijającej się relacji z poznaną niedawno dziewczyną, Mary Lou,
która postanowiła razem z nim zgłębiać tajemnice czytania, a
także samą Mary, z jej spojrzeniem zarówno na pozostałych
bohaterów, jak i na jałowy, pusty świat, co do którego przeczuwa
półświadomie, że może nie do końca być taki, jaki być
powinien. Te trzy wątki przeplatają się swobodnie, chociaż
najwięcej miejsca zajmuje historia opowiedziana ustami Bentleya.
Mamy do czynienia z głębokimi opisami przeżyć każdej z postaci,
które to nadają każdemu z nich nieco wyjątkowości i pozoru
prawdziwości, a czytelnikowi pozwalają jeszcze lepiej wczuć się w
nastrój tego nietypowego dzieła.
Cóż dodać?
"Przedrzeźniacza" czytało mi się przyjemnie, a chociaż
jest to krótka książka (w sam raz na jedną podróż pociągiem),
historia w niej opowiedziana nie pozostawiła we mnie wrażenia
niedosytu. Przeczytana jednak we właściwym nastroju potrafi dać do
myślenia i pobudzić do refleksji, nie tylko nad tym, dokąd zmierza
nasz świat, ale też nad tym, jacy sami jesteśmy i w jakiej relacji
z nim pozostajemy. Zadano w niej, choć niekoniecznie wypowiedziano,
kilka ważnych pytań na temat tego, co to znaczy być szczęśliwym
i czy szczęście można osiągnąć bez pomocy drugiego człowieka –
pytań, nad odpowiedziami na które warto koniecznie się zastanowić,
póki jeszcze mogą nam przyjść do głowy. To powiedziawszy –
zachęcam do lektury.
Tytuł oryginały: Mockingbird
Autor: Walter Tevis
Wydawnictwo: MAG
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 240
O widzisz, a we mnie pozostawiła niedosyt (to od razu powiem, że to były moje pierwsze Artefakty, więc nie bardzo wiedziałam, czego się spodziewać). Głównie odnośnie Spofforta - to była naprawdę ciekawa postać i trochę mi szkoda, ze tak mało czasu jej poświęcono. Pozostała dwójka bohaterów jest tak bardzo schematyczna, że aż nudna.
OdpowiedzUsuńPoza tym zauważyłam, że zwróciliśmy uwagę na dwa zupełnie różne aspekty powieści. To, co przemówiło do Ciebie, mi wydało się tylko kiepsko zrobionym sztafażem, czymś, co inni zrobili lepiej. Dla odmiany przemówiła do mnie atmosfera końca i rozkładu.
Zgadzam się co do Spoffortha - jego wątek faktycznie sprawiał wrażenie potraktowanego nieco po macoszemu i powieść mogłaby nieco zyskać, gdyby rzecz trochę rozwinąć. Boję się tylko, że takie rozwinięcie już mogłoby uczynić powieść nieco bardziej wtórną. W końcu w literaturze sf jest sporo konfliktów na linii maszyna i jej uwarunkowania...
UsuńCo do schematyczności bohaterów - myślę, że masz rację, ale jakoś nie odczułem tego mocno. W moim przypadku chyba w pewien sposób obroniła ich reszta świata przedstawionego. To znaczy: może nawet byli schematyczni i niezbyt oryginalni, ale dzięki temu, że cała jego reszta była dość nietypowa, dało się to jakoś przełknąć. Wiesz, co mam na myśli?
(Z resztą, ciągnąc wątek Przedrzeźniacza jako przypowieści - nudny, typowy bohater nawet ładnie pasowałby do ram gatunkowych! :D)
Reszta, podejrzewam, jest kwestią gustu, choć trudno nie zgodzić się, że całość, bez względu na jej przywary, ma klimat. Nie wspomniałem o tym w tekście nie dlatego, że do mnie nie przemówił, a dlatego, że uznałem, że to w sumie mógłbym powiedzieć o wielu książkach, które tu recenzowałem. Skupiłem się na rzeczach, które moim zdaniem wyróżniają "Przedrzeźniacza" z tłumu.
Właściwie podoba mi się ten pomysł, poza tym lubię tytuły skłaniające do refleksji. Będę musiała sięgnąć po "Przedrzeźniacza"
OdpowiedzUsuńPolecam! Ciekawe, czy odbierzesz go podobnie jak ja.
UsuńZ recenzji wynika, że to pewien rodzaj dystopii, polecałabyś tą książkę dla kogoś, kto dopiero zaczyna z tym gatunkiem? :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i wesołych świąt!
http://ifeelonlyapathy.blogspot.com/
Nie widzę przeszkód.
Usuń