W ponure, ciemne jesienne wieczory czasem ma się ochotę
poczytać coś, co nie tylko współgrałoby z klimatem otoczenia, ale wręcz otworzy
wyobraźnię na wszystko, co mogłoby się w tych mrokach czaić. Nie chce się
jednak klasycznego horroru, zbyt trywialnego czasem; potrzeba książki, która w
bardziej subtelny, bądź po prostu przewrotny sposób skłoni czytelnika do
zastanawiania się, co może czaić się na zewnątrz. Widząc ilustrację okładkową
„Króla Wron” Szymona Kruga pomyślałam, że może to być właśnie taka książka,
jakiej akurat mi potrzeba. Nie pomyliłam się.
Adam jest redaktorem – „poprawiaczem”. Jest też osobą
zupełnie przeciętną, nie ma partnerki życiowej (a raczej ma, co imprezę – inną…),
życie dzieli między pracę, zabawę i spotkania z jedyną osobą potrafiącą z nim
wytrzymać dłuższy czas, czyli Eliaszem. Zaczyna się banalnie, wręcz
zniechęcająco: pijany Adam wraca późną nocą z imprezy, rozmyślając o tym, jak
by tu możliwie bezboleśnie dotrzeć do domu. Wybiera drogę przez park i,
wiedziony pijacką kurtuazją, przemawia dwornie do siedzącej na bramie wrony. Ta
spogląda na niego, raz, drugi, po czym… uśmiecha się i odpowiada. Prawdziwy
problem zaczyna się jednak, gdy spośród wron wyłania się przygarbiona, ubrana w
łachmany postać tytułowego króla i po prostu okłada bohatera laską. Adam budzi
się w szpitalnym łóżku, z przyjacielem u boku, próbując sobie przypomnieć, kto
właściwie go sprał i za co, a wszystko przedstawić tak, by ktoś mu uwierzył… to
jednak nie koniec przygód, bo nocą przy jego łóżku pojawia się kolejne
tajemnicze indywiduum, Wiąz, równie złachmianiony, cuchnący niemożliwie i tak
samo lubujący się w przemocy, a nade wszystko ciekawy, czego też poprzedni
tajemniczy gość od Adama chciał. A dalej są już tylko schody w coraz mniej
realne rejony.
Akcja szybko przechodzi z rzeczywistości w coś
przypominającego trochę koszmarny sen po przeczytaniu horroru z psychiatrykiem
w roli głównej. Motyw szpitala psychiatrycznego pokazuje się w książce już
niemal na wstępie i trzyma się mocno, stanowiąc bramę do dalszych wydarzeń,
zdecydowanie mniej realistycznych, choć mających miejsce w rzeczywistości. No
bo czy istnieje lepsze do tego miejsce? Z jednej strony pacjenci, z których
każdy reprezentuje sobą inny poziom życia w swoim świecie (chociaż chorób
psychicznych z prawdziwego zdarzenia można się tu dopatrzeć niewiele, jeśli w
ogóle), z drugiej administracja ośrodka, profesjonalna, biurokratyczna do bólu,
współczująca i chętna do pomocy tak, że aż to przysłowiowo bokiem wychodzi, nie
wspominając już o tym, że z miejsca czuje się w tym nieszczerość. Psychiatryk
ma też, oczywiście, własną hierarchię ważności pośród pacjentów, a Adam, z
racji tego, że zjawił się tam z własnej woli w chęci znalezienia racjonalnego
rozwiązania nieracjonalnych problemów, pozostaje bardzo na uboczu i niemal od
razu staje się obiektem zainteresowań co paskudniejszych jednostek. Tam też
wychodzi na jaw, co właściwie wronia postać spotkana w parku mu zrobiła.
Sam Adam nie jest też wcale tak nijaki, jak można by
przypuszczać po scenie otwierającej książkę. Jest typem samotnika, a raczej
kimś, kto po paru latach niezbyt udanego życia osobistego zwyczajnie zdziczał i
przestał się wygłupiać z udawaniem lepszego niż jest. Obecnie zajmuje go praca,
mały domek na wsi będący samotnią niezbędną do pracy umysłowej, pies i jedyny
przyjaciel, Eliasz, nudne życie przerywane czasem imprezami, urządzanymi też
przeważnie przez pracodawców. Swoje oberwał, zobaczył, uwierzył średnio i
postanowił iść się leczyć - tak na wszelki wypadek, gdyby mu się to jednak
wszystko wydawało. Zadziwiająco dobrze radzi sobie z zastaną sytuacją, nie
przeżywając zbędnie tego, jak niemożliwe są rzeczy, które mu się przydarzają,
pozostając przez większość czasu na pozycji człowieka totalnie zagubionego,
którego prowadzą inni pojawiający się na jego drodze. Świetnie udało się
autorowi pokazać stadia jego psychiki: od normalnego, przeciętnego
redaktorzyny, przez wybrakowaną, niepewną swojej tożsamości i roli marionetkę w
rękach losu, po kogoś świadomego faktu, że być może niewiele zostało mu czasu,
w którym zachowa świadomość swoich czynów. Do tego dopasowuje się też akcja w
książce: początkowo szybka z wieloma udziwnieniami, zwalnia w środkowej części,
by przyspieszyć znowu pod koniec, kiedy już wiadomo, co robić i mniej więcej
gdzie. A potem – niespodzianka! Bo to dopiero pierwszy tom. Na dalszą część
przyjdzie nam troszkę poczekać.
Troszkę gorzej ma się sprawa z pozostałymi bohaterami.
Niezbyt przekonała mnie postać panny Bluszcz, będącej kimś w rodzaju
przewodnika dla Adama. Ma ona jakieś swoje moce, których nie przyszło jej
jeszcze do końca ujawnić, raczej zapowiedziane niż pokazane; wydaje się być
tworem wyobraźni, by ukazać się zupełnie realnie w otoczeniu Eliasza i jego
żony. Rzecz może oczywista – ot, po prostu mała, martwa dziewczynka, której
duch nie spoczął z jakiegoś sobie tylko znanego powodu – oczywistość swoją
traci z każdą przeczytaną stroną. Czekam niecierpliwie na drugi tom „Króla…” by
dowiedzieć się całej prawdy o tej istotce o dziwnym imieniu. Podobał mi się za
to Daniel, wariat z ośrodka, którego zaszufladkowano jako piromana, a który
okazuje się mieć jeszcze kilka mrocznych sekretów; jego równie mroczne alter
ego, będące z kolei psychopatycznym mordercą z własnym celem w całej tej
historii, pasuje do kompanii zadziwiająco wręcz idealnie. Dołóżmy do tego
postacie jeszcze bardziej nadnaturalne: Soportę, która jest… czym? Zmorą,
demonem? Podążającą za Adamem na rozkaz pewniej Pani (czy też Pana?), będącą
jednym z najstraszniejszych elementów powieści. Samą Panią na razie pozostawię
w spokoju, chociaż wydaje się zupełnie nie pasować do całości, mimo wyraźnego
udziału w całej aferze; pozostaje póki co incognito, więc poczekam, aż dowiem
się czegoś więcej na jej temat.
Wspominałam już, że jest strasznie? Mało powiedziane.
Początek, potem sceny w psychiatryku to jeszcze nic… im dalej, tym klimat jest
cięższy i mroczniejszy. Dochodzą do tego motywy cyrkowe (lubię, ale, cholera,
jakie to potrafi być przerażające…), duchy, stare, zapomniane biblioteki,
pozornie dziecinne, proste rymowanki, od których włos się jeży na głowie,
rysunki małej Bluszcz, zwierzęta… To ostatnie najbardziej podziałało na moją
wyobraźnię. Żeby nie zdradzić zbyt wiele… tajemnicza Bestia, trzymana w
stalowym pudle jako najniebezpieczniejsze ze zwierząt, okaże się być czymś
zupełnie innym, niż się wydaje i zagrozi też kompanii z zupełnie innej strony.
Notka do czytelników wrażliwych: nie czytać przed zaśnięciem. To naprawdę mocna
rzecz.
Trzeba tu jeszcze zwrócić uwagę na kilka kwestii
technicznych. Mam więc dwie wiadomości: dobrą i złą, obie z zupełnie
przeciwnych krańców skali ocen. Zacznę od dobrej: oprawa graficzna książki jest
po prostu genialna. Pierwsze, co się rzuca w oczy to ilustracja z okładki,
wykonana przez Iwo Widulińskiego, przedstawiająca zapewne tytułową postać;
grafika ta sprawia, że po książkę chce się sięgnąć i z tego, co widzę, nie
jestem odosobniona w swoich wrażeniach. To nie koniec jednak: ilustracje
znajdziemy też wewnątrz. Jest ich niewiele, utrzymane są w czerni i bieli,
wstawione w odpowiednich momentach, dobrze współgrają z klimatem książki. Z
drugiej strony, najsłabszym jej elementem jest sam tekst. Osoby wrażliwe na
błędy będą po prostu co chwila zgrzytać zębami przy czytaniu, bo ilość uchybień
wszelkiego typu jest po prostu ogromna. Korekty brakło, a szkoda; wyjątkowo
gryzie się to w scenach, w których mowa o redaktorskim zajęciu Adama i o tym,
jak poprawia błędy po innych, coś takiego opisane tak wadliwym ciągiem słów
jest po prostu groteskowe. Czy autor wyłączył podkreślanie błędów przy pisaniu?
Niemożliwe wydaje się być zignorowanie takiej ilości czerwieni na białej
stronie. To niedociągnięcie uwidacznia się tym bardziej, jeśli wziąć pod uwagę
fakt, jak dopracowana została książka w pozostałych kwestiach, jak wyżej
wspomniana strona wizualna choćby, szkoda więc, że nie dołączono do grona osób
odpowiedzialnych (a wydanie poszło z crowdfundingu, z tego co widzę…)
korektora. Wyszłoby to wszystkim na dobre. Ale cóż, nie ma ideałów.
Po prostu: podobało mi się i to bardzo. „Król Wron” jest
straszny dokładnie w ten sposób, który lubię: zostawiając wyobraźni wiele pola
do popisu; jest dziwny, ale nieprzesadnie, łączy w sobie kawałek dobrego urban
fantasy z mroczną bajką dla dorosłych, jest pełen nieoczywistych, luźnych
nawiązań do literatury i filmu, a klimatem idealnie wpasowuje się w jesienne
nastroje czytelnicze. Można się bać, dziwić, zachwycać, a i tak zostanie
niedosyt, bo to przecież jeszcze nie koniec, co więcej: akcję, standardowo
„wrednym” sposobem przerwano w momencie, gdy zaczęło się już trochę robić
jaśniej co do pewnych istotnych kwestii… Cóż, po prostu polecam, nie tylko
miłośnikom fantastyki.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu MadMoth Publishing.
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Król Wron
Autor: Szymon Krug
Wydawnictwo: MadMoth Publishing
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 378
Widzę, że poza kilkoma szczegółami, mamy bardzo podobne opinie :) Ja również z niecierpliwością czekam na kontynuację - strasznie jestem ciekawa, co też autor dla nas przygotował :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie jestem w trakcie lektury, ale jakoś tak ciężko mi się przez nią brnie. Mam nadzieję, że ostatecznie moja opinia będzie równie pozytywna co Twoja :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytam (;
UsuńJestem w trakcie lektury, za udostępnienie również dziękuję wydawnictwu. ^^ Jak na razie wrażenia mam całkiem podobne, ale rozpiszę się na ich temat w recenzji.
OdpowiedzUsuńNo to czekam niecierpliwie na reckę :3
Usuń