Książki, takie jak przedstawiona poniżej nie trafiają się zbyt
często. Wydawałoby się, że to z powodu tematyki, będącej odrobinę niszową z
punktu widzenia fana fantastyki ogólnopojętej, nie mówiąc już o kimś, kto z
nurtem niewiele ma styczności. Z okładki wołał do mnie mroczny obraz,
zapowiadając dystopię z motywem religijnym, z pewnym dodatkiem cybernetyki w
niewiadomym stopniu, trudno więc było długo się opierać, zwłaszcza, że ochotę
na takie klimaty miałam już od dłuższego czasu. Książka okazała się być czymś nieco
innym, niż tego się po niej spodziewałam, nie mogę powiedzieć jednak, że się rozczarowałam, chociaż uczucia co do niej
pozostały mi odrobinę mieszane.
Polska, rok 2052. Patryk i Dominik już nie po raz pierwszy
lądują na dywaniku pedagoga, zesłani tam za aroganckie zachowanie wobec
nauczyciela na lekcji, nie oczekują jednak zbyt surowej bury, świadomi faktu,
że mieli rację. Wydawałoby się, że dzień będzie taki jak każdy, pomijając nawet
późniejszą bójkę między Dominkiem a miejscową grupką chłopaków wyłudzających
pieniądze od słabszych. Wszystko zmieniło się, gdy wieczorem przybył do domu
Patryka niespodziewany gość, znany dobrze, jak się okazuje, przez rodziców nastolatka.
Co ma zrobić młody człowiek, który dowiaduje się, że ze względu na swój
niezwykle wysoki iloraz inteligencji ma spędzić kilka najbliższych lat w
zamkniętym ośrodku, by odbyć przyspieszony kurs wiedzy i walki, a to wszystko
dla dobra kraju? Nasuwałoby się aż kilka możliwości, ale może najpierw trzeba
by zobaczyć, co z tego właściwie wyniknie. Zwłaszcza, że ma się kumpla u boku.
Tytuł książki nawiązuje do kreacji przedstawionego w niej
świata, w którym wiara katolicka znalazła się w centrum uwagi, jednak
zdecydowanie nie w pożądany przez jej przedstawicieli sposób. Wśród księży szerzy się zepsucie; nie tylko
pedofilia i wątpliwe więzi towarzyskie, ale i morderstwa, przez lata ukrywane
przez zwierzchników. Gdy takie grzeszki zaczęły wychodzić na światło dzienne,
pojawiła się lawina zgłoszeń kolejnych spraw, powodując rosnącą niechęć do
religii katolickiej. W czasie, gdy Patryk i Dominik opuszczali rodzinne domy
sytuacja była już stabilna, ale bardzo zła: wierzący byli prześladowani i
likwidowani za milczącą aprobatą organów ścigania, ulice były więc pełne
przemocy a wiara zeszła do podziemi. Można by powiedzieć, że historia zatoczyła
koło (o czym nawet wspomina autor): prześladowani, którzy zmienili się w
prześladujących, teraz na powrót muszą się ukrywać, by uniknąć żądnego ich krwi
tłumu. Podobała mi się dokładność opisu tej części książki: pan Graczykowski
zadbał o każdy szczegół, od wyjaśnienia korzeni całej masakry punkt po punkcie,
przez pokazanie, jak rzecz odbiła się na społeczeństwie, zwłaszcza na młodszej
jego części, z uwzględnieniem zarówno umiarkowanych w swej niechęci, jak i
skrajnych jednostek, aż do przedstawienia sceny polityczno-dyplomatycznej, na
której nastroje zmieniają się z napiętych w zdecydowanie wrogie w szybkim
tempie. Cała wizja wydaje się być z jednej strony prawdopodobna, i momentami
zastanawiałam się, czy czasem nie czeka nas coś przynajmniej podobnego; z
drugiej – to niemożliwe. Prawda?...
Klasycznie futurystyczną wizją jest wykorzystanie dzieciaków
o wybitnie wysokiej inteligencji do celów rządowych; tutaj jednak wiąże się to
z konspiracją, która żywo przywodzi mi na myśl „Gamedec” Marcina Przybyłka:
jest wielki, międzynarodowy turniej, jest konieczność zamiany „głównego bohatera”,
również tu nikt nie zorientuje się w podmianie, bo postać gracza jest ukryta.
Steel Fights Graczykowskiego opiera się jednak na zupełnie innych założeniach,
jest bowiem arenową walką… mechów. Polska od lat znajduje się na pierwszym miejscu
tych zmagań za sprawą legendarnego już generała Karpena, wielkiego zwycięzcy,
dzięki któremu nasz kraj nie kojarzy się jednoznacznie źle z kolebką wszelkiego
katolickiego zła – bo newsy o zepsuciu kleru zaczęły się właśnie u nas. Wielkie
mechy i pomysł z przyuczaniem do walki nimi nastolatków znany jest głównie z
japońskich anime, a czytając fragmenty mówiące o tym stawały mi przed oczami
sceny z Neon Genesis Evangelion, nadając Patrykowi twarz tamtejszego głównego
bohatera. Jedno mi tylko nie pasuje w całej historii: wykorzystanie
superinteligentnych dzieciaków dla dobra narodu – ok. Szkolenie ich w
specjalnym ośrodku – ok. Walki mechów – ok. Ale po co ta niesamowita
inteligencja do kierowania kupą żelastwa? Wydaje się to zbędne; w znacznej
części przypadków zresztą młodzi nie nadają się do tego, będąc szczególnie
uzdolnionymi w konkretnych dziedzinach, mając zdolność do błyskawicznego
przyswajania wiedzy, ale żadnych zainteresowań walką, po prostu bojąc się dużych
maszyn. Mimo to osoby zarządzające Ośrodkiem wytrwale szkolą wszystkich, nie
chcąc wypuścić ani jednej osoby, by czasem nie umknął im „szczególny talent”,
posuwając się nawet do zatrzymywania przy sobie, we względnej swobodzie ruchu,
jednostek potencjalnie stwarzających zagrożenie dla towarzyszy. A jest tam
takich nawet kilka.
W tym wszystkim przewija się postać tajemniczego czarnego
charakteru. Jest to najbardziej intrygujący, ale znowu nie tak nieprzewidywalny
motyw; miłym smaczkiem jest to, że jego tożsamość jest nieoczywista aż do
samego końca. Podejrzenie skupia się kolejno na kilku osobach, i dziwiłam się,
gdy okazywało się, że to żadna z nich… Postacie Pierwszego i Drugiego są
zresztą wyjątkowo dobrze skonstruowanie i opisane, ich charaktery są wiarygodne
i nieprzesadzone, a Pierwszy aż się prosi, by zrobić mu małą psychoanalizę. To
piękny przypadek połączenia wybitnych zdolności umysłowych z kompletnym
skrzywieniem, mającym korzenie już we wczesnym dzieciństwie. Nasz główny zły jest
też postacią zdecydowanie najciekawszą, przyćmiewającą „dobrego” Patryka, który
przy nim wypada po prostu mdło. Brak mi w akcji Dominika, który, będąc
przysłowiowy złotym środkiem pomiędzy antykatolicką mentalnością, typową dla swoich
czasów, a byciem po prostu dobrze wychowanym chłopakiem z porządnej rodziny,
stanowiłby ładne uzupełnienie walki między prześladowanym dobrem a ukrytym
złem. W całości historii po prostu trochę zbyt dużo jest kontrastów.
Postacią, która rzuciła mi się w oczy w dość niemiły sposób,
był Robbi, chłopak opisany jako autyk, do czego autor dorzucił opóźnienie
emocjonalne i specyficzny sposób wysławiania się. Postać ta jest co prawda
spójna i ciekawie napisana, problem mam jednak z „diagnozą”, która nie do końca
pasuje do jego faktycznego zachowania: Robbi, poza tym, że mówi rymami i
wygląda jak sztandarowy przykład nerda z memów internetowych, nie zachowuje się
jak osoba z autyzmem. Jest za to zdecydowanie osobą towarzyską, przejawia nawet
pewną przebojowość, będąc świadomym swoich mocnych i słabych punktów. Mogę nie
być precyzyjna w tym przypadku, bo nie jestem lekarzem; być może dałoby się
rozpoznać w jego postaci jakieś pokrewną autyzmowi przypadłość, nie jest on
jednak zdecydowanie klasycznym jego przykładem, co powinno zostać stwierdzone
przez kadrę Ośrodka, która również brakiem pomyślunku się przecież nie
charakteryzuje.
Mocną stroną książki jest akcja; sceny walk, nie tylko
podczas treningu mechów, są opisane barwnie i dają jasny obraz sytuacji. Bardzo
miłym smaczkiem są też postacie hakerów, występujących tu często. Autor pokusił
się o dokładny opis każdorazowo przy wszelkich działaniach wirtualnych, a że
mamy na tapecie najlepszych z najlepszych (nie tylko współcześnie, ale i w
czasach dawniejszych: postać Insane, który zaczął pracować dla rządu, po prostu
musiała w książce zaistnieć), to i technikaliów nie zabrakło. Cieszy mnie fakt,
że umiejętności hakerskie nie zostały przyporządkowane jedynie „tym złym”, bo
jest to zdecydowanie jeden z ciekawszych motywów, pasujący idealnie do
dystopijnych klimatów i osób ze znacznie wyższym od przeciętnego ilorazem
inteligencji.
„W cieniu krzyża” wydaje się być książką kontrowersyjną ze
względu na pozornie antykatolicki charakter; nie należy jednak tak tego
rozumieć, jako że wyraźnie zaznaczono, że problemy na wyższych szczeblach, choć
występują też u „normalnych” ludzi, nie przekładają się na wierzących jako
całości. Przy całej otoczce rozwiewających się złudzeń znajdzie się i zwrot w
przeciwną stronę: zachowywane często, choć w ukryciu, idealistyczne przesłanie
chrześcijaństwa: nie krzywdzenie bliźniego, pomaganie słabszym, powierzanie
swoich lęków i słabości bogu, ogólne bycie dobrym człowiekiem. To wszystko jest
schowane pod grubą warstwą zniszczonego moralnie społeczeństwa, nawykłego do przemocy
i częściowej anarchii; daje nadzieję na odrodzenie wartości kiedyś, w
przyszłych czasach. Ten motyw może zostać jednak odebrany dwojako: jako jasna
iskierka w wszechogarniającym mroku Polski za lat kilkadziesiąt, albo… po prostu
jako mdły i patetyczny. Tu czytelnik musi rozważyć sam, jak to widzi, gdyż
odbiór przesłania może być bardzo osobisty w tym przypadku. Mnie – niestety to
nie przekonuje.
Książka opatrzona jest okładką, której grafikę wykonał sam
autor; to, że dobrze oddaje klimat całości i pokazuje do razu motywy przewodnie
występujące w niej, jest rzeczą oczywistą, jednak podoba mi się już ze względu
na kolorystykę i cybernetyczny design. Co do strony technicznej, pojawiały się
zarzuty co do problemów z korektą, poza kilkoma literówkami nie znalazłam
jednak większych potknięć, uznaję więc, że pod tym względem ebook Gonety stoi
może nie na bardzo wysokim, ale zdecydowanie na przyzwoitym poziomie. Właściwą
powieść poprzedza słownik występujących w niej pojęć, co ze względu na
wykreowaną, specyficzną, wirtualno-realną rzeczywistość może okazać się
przydatne; ja w większości pominęłam czytanie go, obiecując sobie wrócić w to
miejsce w razie jakichś trudności; przydało się to w przypadku nazw programów.
Dodatkowym elementem jest mapa budynku, w którym toczy się akcja. Lubimy mapy.
Nie tylko dlatego, że pozwalają prześledzić ważne wydarzenia punkt po punkcie.
Ogółem można uznać, że „W cieniu krzyża” to opowieść o Hogwarcie
dla młodych hakerów, w którym, zamiast magii, uczniowie przyuczani są do walki
w maszynach; to bardzo powierzchowne i oklepane skojarzenie, jednak było
pierwszym, co przyszło mi na myśl, gdy przeczytałam o tajemniczym osobniku,
zabierającym szczególnie uzdolnionych nastolatków do „szkoły”. Klimat i
tematyka są nietypowe, i nie każdy czytelnik się do nich przekona, nawet jeśli
jest fanem fantastyki; mi jednak brakowało tematu znanego z gry karcianej „Android:
Netrunner”, z tym większą przyjemnością chwyciłam w dłonie (a może raczej: w
czytnik) powieść pana Graczykowskiego. Mogę ją polecić, choć z zastrzeżeniem,
które poczyniłam wyżej: nie każdy się tym odnajdzie, mając z jednej strony
dzieciaki za bohaterów, a z drugiej mroczny, okrutny nastrój z pojawiającymi
się czasem drastycznymi fragmentami, która to mieszanka została okraszona
dodatkowo wielkim kryzysem wiary. Ale, z drugiej strony – czy to nie brzmi jak
ciekawe wyzwanie?
Za możliwość przeczytania książki dziękuję autorowi.
Recenzja napisana dla portalu Sztukater.
Dane
ogólne:
Tytuł oryginału: W cieniu krzyża
Autor: Tomasz Jacek Graczykowski
Wydawnictwo: Goneta.net
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 365
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: