czwartek, 24 września 2015

Bunt, zemsta i zdrada - "Red Rising: Złota Krew" Pierce'a Browna

Rzadko zdarzają się powieści, które potrafią pochłonąć bezgranicznie już od pierwszych stron i pierwszych chwil lektury, do tego stopnia, że aż do ostatnich kilku zdań trudno się oderwać. Jeszcze rzadsze są takie, które zapadają w pamięć dzięki świetnie wykreowanym bohaterom, o bogatym tle i świetnie uzasadnionych motywacjach, które pchają je przez kolejne ogniwa łańcucha zdarzeń. Omawianej dziś przeze mnie książce – "Red Rising: Złota Krew" – brakuje, niestety, obu tych przymiotów. Czy jednak czyni to z niej powieść kompletnie niewartą uwagi czytelników? O tym, czy tak jest, zdążyłem się już przekonać – a za chwilę przekonacie się i wy, drodzy czytelnicy. Zapraszam do lektury.

W odległej przyszłości, ludzkość uciekła ze spustoszonej wojną Ziemi i podjęła kolonizację Układu Słonecznego. Uznawszy, że do wojen doprowadziło najszlachetniejsze kłamstwo – demokracja – odrzuciła tę formę sprawowania rządów, zamiast tego przeistaczając się w społeczeństwo o bardzo złożonym i skomplikowanym systemie kastowym, w którym każda kasta gra swoją wyjątkową rolę. Na szczycie piramidy są Złoci – istoty doskonałe, niemalże boskie lub półboskie, piękne, silne i niesamowicie inteligentne, stworzone do rządzenia. Poniżej Biali – nauczyciele, Srebrni – kupcy, Miedziani – prawnicy i biurokraci, Żółci, Niebiescy, Fioletowi i wielu innych, wśród nich kasta lekarzy, informatyków, pilotów, czy nawet... dostawców przyjemności. Na samym dole swego rodzaju piramidy o podzielonych piętrach mieszczą się Czerwoni – siła robocza, traktowana nawet gorzej niż niektóre zwierzęta.

Darrow z klanu Lambda, główny bohater powieści, jest właśnie Czerwonym, Helldiverem – górnikiem wydobywającym w czeluściach Marsa paliwo niezbędne do jego terraformingu. Podobnie jak cały jego klan, żyje w skrajnej nędzy, pod surowym jarzmem narzucanym im przez pozostałe kasty. Kiedy niewielki, niewinny występek doprowadza do śmierci przez powieszenie jego ukochaną żonę, coś zaczyna się buntować w najpilniejszym z górników. Zanim jednak ziarno buntu zasiane przez ten incydent zdoła wykiełkować, Darrow także zostaje powieszony. I tu się z nim rozstajemy.

A jednak nie. Synowie Aresa – ruch oporu składający się ze zbuntowanych Czerwonych – w jakiś niewyjaśniony sposób ściąga z szubienicy żywego jeszcze Darrowa, by wyjawić mu prawdę. Prawdę, w którą na początku bardzo trudno mu uwierzyć - Mars poddano terraformowaniu już wieki temu, a miliony ludzi każdego dnia zapracowują się na śmierć po to, by pozostałym kastom wygodnie się żyło na jego powierzchni. Niegdysiejszy Helldiver decyduje się przyłączyć do Synów Aresa, w zamian za co oni poddają go szeregowi operacji i manipulacji biotechnologicznych, które mają uczynić z niego Złotego. Tak przemieniony, Darrow podejmuje się ryzykownej misji – ma wstąpić do Akademii, w której na zasadzie selekcji naturalnej decyduje się o tym, którzy Złoci podejmą się w przyszłości ważnych stanowisk, by tam wspiąć się na szczyt, a potem zniszczyć system od środka.

Pierce Brown wykreował interesujący, złożony świat, w którym tradycyjne futurystyczne science fiction przeplata się z elementami wprost zaczerpniętymi z cywilizacji starożytnego Rzymu i Grecji. I chociaż połączenie to wydaje się z początku dziwne, to gdy się w rzecz nieco zagłębić okazuje się współgrać ze sobą naprawdę znakomicie. I tu właśnie pojawia się problem – wiem, że pewna część czytelników, którzy sięgną po Red Rising, nie wyjdzie poza pierwsze sto stron, właśnie przez to, że przed tą magiczną granicą trudno przychodzi oswojenie z tą niezwykłą koncepcją przyszłości. A szkoda, bo opowiedziana w książce historia jest z całą pewnością warta uwagi. Choćby za samą, moim zdaniem wybitną, kreację świata przedstawionego. Oraz za bardzo dobrą, plastyczną narrację, z mnogością przebogatych opisów, tak miejsc, zdarzeń i bohaterów, jak i wewnętrznych przeżyć Darrowa. Wydarzenia poznajemy bowiem z jego perspektywy i to on jest narratorem. Kolejna rzecz godna uwagi – to, jak rozwija się akcja. A rozwija się ona szybko i w sposób zgoła nieprzewidywalny. Jej zwroty są nagłe i często wywracają na drugą stronę wszystko, co czytelnik dotąd wiedział lub myślał, że wie. Jednocześnie tempo nie jest aż tak karkołomne, by łatwo było zgubić wątek. To wszystko sprawia, że po oswojeniu z konwencją czyta się lekko, ale i emocjonująco.

Nie jest to jednak powieść pozbawiona wad. Pierwszą z nich są bohaterowie. Darrow, przynajmniej na początku, jest osobą boleśnie niezdecydowaną i pozbawioną ikry, co kompletnie nie współgra z obrazem twardego górnika, zahartowanego przez niewolniczą pracę w przedsionku piekła. Bardzo szybko się to jednak zmienia – jak na mój gust nawet zbyt szybko, co czyni całość nieco nieprawdopodobnym. Ale to jeszcze można zrzucić na karb szoku wywołanego nagłym odkryciem przerażającej prawdy. Z kolei małżonka Darrowa, Eo, jest do bólu idealna pod każdym względem, co w połączeniu z byciem niewiarygodnie przemądrzałą jak na niewolnicę sprawia, że szybko miałem jej dosyć, a scena jej śmierci w ogóle mnie nie poruszyła. Nieco lepiej ma się sprawa z bohaterami drugoplanowymi, z których każdy, zarówno członkowie ruchu oporu, jak i Złoci – rówieśnicy Darrowa z akademii, ma w sobie coś, co daje się lubić, a nawet jeśli nie, to przynajmniej zapamiętać.

Kolejną bolączką jest to, w jaki sposób pewne kwestie – szczególnie te związane z transformacją Darrowa w Złotego – są w książce wyjaśnione. Chodzi mi o to, że autor decyduje się zagłębiać w sprawy, które bez wyjaśnienia czytelnik mógłby spokojnie łyknąć... I robi to w najgorszy z możliwych sposobów: poprzez pseudonaukowy technobełkot. Ale ponieważ to jedyny fragment, w którym coś takiego się zdarza, myślę, że można by to mu jeszcze wybaczyć.

Po wtóre – niektóre ze wspomnianych wcześniej zwrotów akcji wydają się nieco naciągane. Na przykład, cudowne ocalenie głównego bohatera przed śmiercią przez powieszenie. Pisze autor, że grawitacja Marsa jest zbyt słaba, by samo otworzenie zapadni przerwało wisielcowi rdzeń przedłużony, dlatego ktoś musi go dodatkowo pociągnąć za nogi. Niby w porządku, ale czy to znaczy, że bez ciągnięcia za nogi można sobie tak wisieć w nieskończoność bez uszczerbku na zdrowiu? Darrow traci przytomność, a potem przez jakiś czas sobie zwisa, zanim wszyscy się rozejdą, a buntownicy zakradną się i go odetną. Grawitacja niska czy wysoka, jeśli początkowe szarpnięcie nie złamało mu kręgosłupa szyjnego, powinien był się po prostu udusić. Tak się jednak nie dzieje. Podobnych nieścisłości można wyłapać nieco więcej i, szczerze mówiąc, przeszkadzają one w czytaniu komuś, kto jest zwyczajnie dociekliwy.

Podsumowując: mimo bogactwa świata i trzymającego w napięciu scenariusza, "Red Rising: Złota Krew" pozostaje raczej luźnym czytadłem, być może dla młodego dorosłego, który nie będzie jeszcze doszukiwał się nieścisłości, niż poważną lekturą - choć z uwagi na dłuższy czas potrzebny fabule na rozwinięcie się i w tej roli może nie wypaść zbyt dobrze. Trochę mi szkoda, bo szczerze polubiłem tę książkę, ale bardzo chciałbym móc polubić ją bardziej. Polecam zwłaszcza tym, którzy myślą, że w temacie science fiction powiedziano już absolutnie wszystko – bo taki powiew świeżości z pewnością może być dla nich miłym zaskoczeniem. Myślę, że sporo tutaj zależy od nastawienia, dlatego proponuję tak: podejdźcie do "Złotej Krwi" nie oczekując po niej niczego niesamowitego. Dajcie się zaskoczyć. Wtedy może stać się dla was jedną z przyjemniejszych niespodzianek ostatnich dwóch lat.

PS. Bardzo nie podoba mi się takie połowiczne tłumaczenie tytułu. Dlaczego nie "Bunt Czerwonych"?

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękujemy wydawnictwu Drageus.

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Red Rising Trilogy #1: Red Rising
Autor: Pierce Brown
Rok wydania: 2014
Polskie wydawnictwo: Drageus Publishing House
Liczba stron: 428

4 komentarze:

  1. Świat przedstawiony brzmi naprawdę intrygująco, a fakt, że bohaterowie nie wypadają aż tak źle (przynajmniej ci drugoplanowi) to dodatkowy plus - chyba skuszę się na lekturę w wolnej chwili.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaciekawiła mnie strasznie Twoja recenzja, głównie ze względu na fabułę książki. Bardzo lubię klimaty okołodystopijne z domieszką ekspansji Układu Słonecznego. I, gdyby nie Twoja recenzja, pewnie sięgnęłabym po nią mając nadzieję na solidną opowieść opartą o naukowe twierdzenia - teraz przynajmniej wiem, żeby się nie nastawiać a książkę traktować z lekkim przymrużeniem oka :)
    Także, dziękuję Ci bardzo :)

    Pozdrawiam serdecznie,
    Mona Te [Blog]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz, kiedy czytam ten tekst dochodzę do wniosku, że może byłem zbyt surowy...

      Tak czy inaczej, zawsze do usług i miłego czytania!

      Usuń
  3. "Bunt czerwonych" mógł się zbyt historiozoficznie skojarzyć komuś w wydawnictwie :)
    "Bunt czerwonych - opowieść o rosyjskiej rewolucji", wyobrażam sobie taki tytuł ;)

    Ale faktycznie, głupio to brzmi z przetłumaczoną połową tytułu.

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: