Rzadko zdarzają się powieści, które
potrafią pochłonąć bezgranicznie już od pierwszych stron i
pierwszych chwil lektury, do tego stopnia, że aż do ostatnich kilku
zdań trudno się oderwać. Jeszcze rzadsze są takie, które
zapadają w pamięć dzięki świetnie wykreowanym bohaterom, o
bogatym tle i świetnie uzasadnionych motywacjach, które pchają je
przez kolejne ogniwa łańcucha zdarzeń. Omawianej dziś przeze mnie
książce – "Red Rising: Złota Krew" – brakuje,
niestety, obu tych przymiotów. Czy jednak czyni to z niej powieść
kompletnie niewartą uwagi czytelników? O tym, czy tak jest,
zdążyłem się już przekonać – a za chwilę przekonacie się i
wy, drodzy czytelnicy. Zapraszam do lektury.
W odległej
przyszłości, ludzkość uciekła ze spustoszonej wojną Ziemi i
podjęła kolonizację Układu Słonecznego. Uznawszy, że do wojen
doprowadziło najszlachetniejsze kłamstwo – demokracja –
odrzuciła tę formę sprawowania rządów, zamiast tego
przeistaczając się w społeczeństwo o bardzo złożonym i
skomplikowanym systemie kastowym, w którym każda kasta gra swoją
wyjątkową rolę. Na szczycie piramidy są Złoci – istoty
doskonałe, niemalże boskie lub półboskie, piękne, silne i
niesamowicie inteligentne, stworzone do rządzenia. Poniżej Biali –
nauczyciele, Srebrni – kupcy, Miedziani – prawnicy i biurokraci,
Żółci, Niebiescy, Fioletowi i wielu innych, wśród nich kasta
lekarzy, informatyków, pilotów, czy nawet... dostawców
przyjemności. Na samym dole swego rodzaju piramidy o podzielonych
piętrach mieszczą się Czerwoni – siła robocza, traktowana nawet
gorzej niż niektóre zwierzęta.
Darrow z klanu Lambda,
główny bohater powieści, jest właśnie Czerwonym, Helldiverem –
górnikiem wydobywającym w czeluściach Marsa paliwo niezbędne do
jego terraformingu. Podobnie jak cały jego klan, żyje w skrajnej
nędzy, pod surowym jarzmem narzucanym im przez pozostałe kasty.
Kiedy niewielki, niewinny występek doprowadza do śmierci przez
powieszenie jego ukochaną żonę, coś zaczyna się buntować w
najpilniejszym z górników. Zanim jednak ziarno buntu zasiane przez
ten incydent zdoła wykiełkować, Darrow także zostaje powieszony.
I tu się z nim rozstajemy.
A jednak nie. Synowie Aresa –
ruch oporu składający się ze zbuntowanych Czerwonych – w jakiś
niewyjaśniony sposób ściąga z szubienicy żywego jeszcze Darrowa,
by wyjawić mu prawdę. Prawdę, w którą na początku bardzo trudno
mu uwierzyć - Mars poddano terraformowaniu już wieki temu, a
miliony ludzi każdego dnia zapracowują się na śmierć po to, by
pozostałym kastom wygodnie się żyło na jego powierzchni.
Niegdysiejszy Helldiver decyduje się przyłączyć do Synów Aresa,
w zamian za co oni poddają go szeregowi operacji i manipulacji
biotechnologicznych, które mają uczynić z niego Złotego. Tak
przemieniony, Darrow podejmuje się ryzykownej misji – ma wstąpić
do Akademii, w której na zasadzie selekcji naturalnej decyduje się
o tym, którzy Złoci podejmą się w przyszłości ważnych
stanowisk, by tam wspiąć się na szczyt, a potem zniszczyć system
od środka.
Pierce Brown wykreował interesujący, złożony
świat, w którym tradycyjne futurystyczne science fiction przeplata
się z elementami wprost zaczerpniętymi z cywilizacji starożytnego
Rzymu i Grecji. I chociaż połączenie to wydaje się z początku
dziwne, to gdy się w rzecz nieco zagłębić okazuje się współgrać
ze sobą naprawdę znakomicie. I tu właśnie pojawia się problem –
wiem, że pewna część czytelników, którzy sięgną po Red
Rising, nie wyjdzie poza pierwsze sto stron, właśnie przez to, że
przed tą magiczną granicą trudno przychodzi oswojenie z tą
niezwykłą koncepcją przyszłości. A szkoda, bo opowiedziana w
książce historia jest z całą pewnością warta uwagi. Choćby za
samą, moim zdaniem wybitną, kreację świata przedstawionego. Oraz
za bardzo dobrą, plastyczną narrację, z mnogością przebogatych
opisów, tak miejsc, zdarzeń i bohaterów, jak i wewnętrznych
przeżyć Darrowa. Wydarzenia poznajemy bowiem z jego perspektywy i
to on jest narratorem. Kolejna rzecz godna uwagi – to, jak rozwija
się akcja. A rozwija się ona szybko i w sposób zgoła
nieprzewidywalny. Jej zwroty są nagłe i często wywracają na drugą
stronę wszystko, co czytelnik dotąd wiedział lub myślał, że
wie. Jednocześnie tempo nie jest aż tak karkołomne, by łatwo było
zgubić wątek. To wszystko sprawia, że po oswojeniu z konwencją
czyta się lekko, ale i emocjonująco.
Nie jest to jednak
powieść pozbawiona wad. Pierwszą z nich są bohaterowie. Darrow,
przynajmniej na początku, jest osobą boleśnie niezdecydowaną i
pozbawioną ikry, co kompletnie nie współgra z obrazem twardego
górnika, zahartowanego przez niewolniczą pracę w przedsionku
piekła. Bardzo szybko się to jednak zmienia – jak na mój gust
nawet zbyt szybko, co czyni całość nieco nieprawdopodobnym. Ale to
jeszcze można zrzucić na karb szoku wywołanego nagłym odkryciem
przerażającej prawdy. Z kolei małżonka Darrowa, Eo, jest do bólu
idealna pod każdym względem, co w połączeniu z byciem
niewiarygodnie przemądrzałą jak na niewolnicę sprawia, że szybko
miałem jej dosyć, a scena jej śmierci w ogóle mnie nie poruszyła.
Nieco lepiej ma się sprawa z bohaterami drugoplanowymi, z których
każdy, zarówno członkowie ruchu oporu, jak i Złoci – rówieśnicy
Darrowa z akademii, ma w sobie coś, co daje się lubić, a nawet
jeśli nie, to przynajmniej zapamiętać.
Kolejną bolączką
jest to, w jaki sposób pewne kwestie – szczególnie te związane z
transformacją Darrowa w Złotego – są w książce wyjaśnione.
Chodzi mi o to, że autor decyduje się zagłębiać w sprawy, które
bez wyjaśnienia czytelnik mógłby spokojnie łyknąć... I robi to
w najgorszy z możliwych sposobów: poprzez pseudonaukowy
technobełkot. Ale ponieważ to jedyny fragment, w którym coś
takiego się zdarza, myślę, że można by to mu jeszcze
wybaczyć.
Po wtóre – niektóre ze wspomnianych wcześniej
zwrotów akcji wydają się nieco naciągane. Na przykład, cudowne
ocalenie głównego bohatera przed śmiercią przez powieszenie.
Pisze autor, że grawitacja Marsa jest zbyt słaba, by samo
otworzenie zapadni przerwało wisielcowi rdzeń przedłużony,
dlatego ktoś musi go dodatkowo pociągnąć za nogi. Niby w
porządku, ale czy to znaczy, że bez ciągnięcia za nogi można
sobie tak wisieć w nieskończoność bez uszczerbku na zdrowiu?
Darrow traci przytomność, a potem przez jakiś czas sobie zwisa,
zanim wszyscy się rozejdą, a buntownicy zakradną się i go odetną.
Grawitacja niska czy wysoka, jeśli początkowe szarpnięcie nie
złamało mu kręgosłupa szyjnego, powinien był się po prostu
udusić. Tak się jednak nie dzieje. Podobnych nieścisłości można
wyłapać nieco więcej i, szczerze mówiąc, przeszkadzają one w
czytaniu komuś, kto jest zwyczajnie dociekliwy.
Podsumowując:
mimo bogactwa świata i trzymającego w napięciu scenariusza, "Red
Rising: Złota Krew" pozostaje raczej luźnym czytadłem, być
może dla młodego dorosłego, który nie będzie jeszcze doszukiwał
się nieścisłości, niż poważną lekturą - choć z uwagi na
dłuższy czas potrzebny fabule na rozwinięcie się i w tej roli
może nie wypaść zbyt dobrze. Trochę mi szkoda, bo szczerze
polubiłem tę książkę, ale bardzo chciałbym móc polubić ją
bardziej. Polecam zwłaszcza tym, którzy myślą, że w temacie
science fiction powiedziano już absolutnie wszystko – bo taki
powiew świeżości z pewnością może być dla nich miłym
zaskoczeniem. Myślę, że sporo tutaj zależy od nastawienia,
dlatego proponuję tak: podejdźcie do "Złotej Krwi" nie
oczekując po niej niczego niesamowitego. Dajcie się zaskoczyć.
Wtedy może stać się dla was jedną z przyjemniejszych
niespodzianek ostatnich dwóch lat.
PS. Bardzo nie podoba mi się takie połowiczne tłumaczenie tytułu. Dlaczego nie "Bunt Czerwonych"?
Za udostępnienie
egzemplarza do recenzji dziękujemy wydawnictwu Drageus.
Dane
ogólne:
Tytuł oryginału: Red Rising Trilogy #1: Red
Rising
Autor: Pierce Brown
Rok wydania: 2014
Polskie
wydawnictwo: Drageus Publishing House
Liczba stron: 428
Świat przedstawiony brzmi naprawdę intrygująco, a fakt, że bohaterowie nie wypadają aż tak źle (przynajmniej ci drugoplanowi) to dodatkowy plus - chyba skuszę się na lekturę w wolnej chwili.
OdpowiedzUsuńZaciekawiła mnie strasznie Twoja recenzja, głównie ze względu na fabułę książki. Bardzo lubię klimaty okołodystopijne z domieszką ekspansji Układu Słonecznego. I, gdyby nie Twoja recenzja, pewnie sięgnęłabym po nią mając nadzieję na solidną opowieść opartą o naukowe twierdzenia - teraz przynajmniej wiem, żeby się nie nastawiać a książkę traktować z lekkim przymrużeniem oka :)
OdpowiedzUsuńTakże, dziękuję Ci bardzo :)
Pozdrawiam serdecznie,
Mona Te [Blog]
Teraz, kiedy czytam ten tekst dochodzę do wniosku, że może byłem zbyt surowy...
UsuńTak czy inaczej, zawsze do usług i miłego czytania!
"Bunt czerwonych" mógł się zbyt historiozoficznie skojarzyć komuś w wydawnictwie :)
OdpowiedzUsuń"Bunt czerwonych - opowieść o rosyjskiej rewolucji", wyobrażam sobie taki tytuł ;)
Ale faktycznie, głupio to brzmi z przetłumaczoną połową tytułu.