niedziela, 16 sierpnia 2015

Chcieliśmy dobrze, wyszło jak zawsze - "Studnia Wstąpienia" Brandona Sandersona

Nie minął tydzień od mojej recenzji "Z mgły zrodzonego", jednej z bardziej znanych powieści Brandona Sandersona, a oto na horyzoncie druga część Trylogii Ostatniego Imperium. Przed wami, drodzy czytelnicy: "Studnia Wstąpienia". Czy kontynuacja okaże się równie warta uwagi co oryginał? Być może dowiemy się tego już za chwilę. Zapraszam do lektury.

Akcja "Studni wstąpienia" rozgrywa się równo w rok po wydarzeniach znanych z finału "Z mgły zrodzonego": Luthadel zostaje wyzwolony spod jarzma Ostatniego Imperatora, a na czele miejskiego zgromadzenia staje świeżo upieczony król – Elend Venture we własnej osobie. Młody arystokrata przeżywa właśnie pierwsze zderzenie swoich młodzieńczych ideałów z twardym gruntem rzeczywistości: rada jest mu skrajnie nieprzychylna i grozi odebraniem władzy w obliczu nadchodzącego zagrożenia... A właściwie zagrożeń, ponieważ była stolica jest łakomym kąskiem dla wielu spragnionych władzy wpływowych ludzi, którzy sami chętnie ogłosiliby się nowymi imperatorami. Do Luthadel zbliżają się nieubłaganie aż trzy armie – jedna w postaci starego przyjaciela Elenda jeszcze z czasów ich klubu filozoficznego, Jastesa Lekala, maszerującego na czele wynajętych przez siebie krwiożerczych Kolossów, druga pod wodzą jego własnego ojca, Straffa Venture, trzecia zaś należąca do Ashweathera Cett, samozwańczego króla Zachodniego Dominium z odległego miasta Fadrex. Młodego władcę czeka trudny do zgryzienia orzech.

W tej ciężkiej chwili nie jest jednak osamotniony – w poszukiwaniu rozwiązania towarzyszą mu wciąż ci sami przyjaciele: Dockson, Breeze, Clubs, Spook, Hammond, Kandra OreSeur i Sazed, jak również Vin. Ta ostatnia, prywatne jego ukochana, a oficjalnie osobista strażniczka, nadal zgłębia tajniki swoich niedawno przecież odkrytych mocy i powoli staje się najpotężniejszą Zrodzoną z mgły w krainie. Jednak za sprawą innego, enigmatycznego Zrodzonego, który staje na jej drodze, była złodziejka, a obecnie bohaterka całego Scadrial, zaczyna kwestionować sens walki, którą toczy. I robi to w najgorszym chyba możliwym momencie, bo oto Sazed w ferworze swoich ciągłych poszukiwań wiedzy o Wstąpieniu natrafia na trop mrocznej prawdy: Ostatni Imperator był tyranem, owszem, ale tyranem, którego ten zrujnowany świat potrzebował...

"Studnia Wstąpienia" znacznie różni się od poprzedniej części. O ile w "Z mgły zrodzonym" najmocniej wyeksponowany był wątek wielkiego skoku planowanego przez złodziejską szajkę, tutaj na pierwszy plan wychodzi intryga, dotąd stanowiąca tylko jeden z elementów całości. Nie brak tu znanych skądinąd spektakularnych sekwencji starć, nie brak humoru ani odrobinki filozofii, za które dawała się lubić poprzedniczka, jednak wątkiem przewodnim staje się zamęt na scenie politycznej Imperium. Skala wydarzeń znacznie się powiększa – nie chodzi już tylko o jedną szajkę i jej plan, tutaj ważą się losy całego państwa. Klasycznie już dla Sandersona, spiskują wszyscy przeciwko każdemu, każda ze stron konfliktu ma swoje racje i dążenia, a każda prawda wydaje się mieć nie tylko drugie, ale nawet trzecie i czwarte dno. Czytelnicy, którym próby wpasowania się w życie wyższych sfer Luthadelu w wykonaniu Vin przypadły do gustu, z pewnością będą się czuli wniebowzięci.

O ile uważam, że "Studnia Wstąpienia" pod wieloma względami jest krokiem w dobrą stronę dla serii, o tyle zdecydowanie nie podoba mi się proces, któremu z wolna poddają się główni bohaterowie – mam tu na myśli Vin, a także w nieco mniejszym stopniu Elenda. Ci z czytelników, którym znany jest popularny acz kolokwialny termin Mary Sue z pewnością zrozumieją, do czego piję. Tym zaś, którzy pierwszy raz spotykają się z tym hasłem, wyjaśniam – nie raz i nie dwa razy miałem wrażenie, że postać Vin jest po prostu zbyt wspaniała, zbyt dobra we wszystkim, czego się dotknie, niemożliwa do pokonania i w krótkim czasie osiągająca tyle, że aż zakrawa to na absurd. I jak czytając "Zrodzonego" w miarę jeszcze ją lubiłem, tak w czasie lektury "Studni" przyłapywałem się na podświadomym pragnieniu, żeby podzieliła los Kelsiera. Albo lepiej! Żeby Kel wrócił i ją zastąpił, zanim tak dobra powieść zmieni się w nudną wyliczankę kolejnych spektakularnych osiągnięć złodziejki!

Fabuła trzyma fason. Już "Zrodzony" obfitował w interesujące zwroty akcji, jednak to, co dzieje się tutaj jest absolutnym mistrzostwem. Nie chcąc zdradzać zbyt wiele, powiem tylko tyle: chociaż zwykle uważam, że zwiększanie skali wydarzeń najczęściej nie wychodzi fabule na dobre, tutaj okazało się bardzo pożytecznym narzędziem literackim, pozwalając na stworzenie historii jeszcze bardziej nieprzewidywalnej, jeszcze bardziej karkołomnej, jeszcze mocniej trzymającej w napięciu i dającej wściekle dużo satysfakcji komuś, w kogo upodobania się wpasuje.

Podsumowując: "Studnia Wstąpienia" jest zupełnie niezłą kontynuacją świetnej powieści. I chociaż główni bohaterowie mogą miejscami irytować, warto po nią sięgnąć – bo historia, którą imć Sanderson opowiada, jest jedną z ciekawszych opowieści ostatnich lat. Któż nie chciałby wiedzieć, co będzie dalej?

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Mistborn: Well of Ascension
Autor: Brandon Sanderson
Wydawnictwo: MAG
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 672


1 komentarz:

  1. Nie znam tej serii, a obecnie staram się nie rozpoczynać nowych, więc na razie sobie ją odpuszczę.

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: