czwartek, 9 lipca 2015

Zdziwniej i zdziwniej. "Kotku, jestem w ogniu" Dawida Kaina

   Czasami bywa tak, że książka jest dziwna. Wiesz o tym zanim jeszcze po nią sięgniesz. Nie chodzi nawet o okładkę, bo one są różne, a książki się nie ocenia itd. Ale „Kotku, jestem w ogniu”? Co to w ogóle za tytuł jest? Co właśnie zamierzam czytać? Jakieś pokręcone fantasy z rozbudowanym wątkiem erotycznym? Sennie rojenia maga po ciężkim dniu spędzonym na uczeniu niezbyt inteligentnego stada uczniów klasycznej kuli ognia? Cyberpunk z punktu widzenia młodej prostytutki? Czego można spodziewać się po pozycji o takim tytule? Niemal wszystkiego. Ale nie tego, co faktycznie ta krótka przecież książka zawiera.

   Edward Egan jest dilerem. Sam też nie stroni od używek, prowadząc rozrywkowe życie. I tu kończy się normalność, bo sprzedawanym przez niego towarem są opowiadania. Świat, w którym przyszło mu żyć w całości opiera się na literaturze, książki są wszystkim, najwyższym dobrem i najgorszym złem, a czytanie jest jak powietrze – gdy przestaniesz to robić, umrzesz. Pisze niemal każdy, ludzie prowadzą wojny oparte na gustach literackich, lata liczy się od narodzin Williama Burrgoughsa, grafomania to największa zaraza a porządku pilnują lirycjanci. Mieszkający w Postmodernie młody człowiek nie uważa swojego życia za zbyt szczęśliwe, jednak wiąże jakoś koniec z końcem sprzedając specyficzny typ literatury: teksty, które działają jak narkotyki (te „zwykłe” dragi są tam powszechnie stosowane), to właśnie literatura ma wywołać „odlot”, skrajne emocje, fazę, stan „uczytania”. Da się tak zarobić na kolejne imprezy… Któregoś z kolejnych zwykłych dni od swojego dostawcy dostaje informację o istnieniu „Raportu”, czymkolwiek on jest, który zawiera… coś. Prawdę objawioną o literaturze i świecie, w którym żyje. Kwestię ignoruje, bo co go to może obchodzić? Ale gdy budząc się, widzi nad głową wypisane niebieską farbą polecenie odnalezienia wspomnianej publikacji, postanawia sprawdzić, w czym rzecz. Dla własnej rozrywki choćby.

   Świat przedstawiony przez Dawida Kaina w „Kotku, jestem w ogniu” jest wyjątkowy, absurdalny, przerażający i… wspaniały. Taka wizja po prostu musi przemówić do każdego rasowego książkoholika, jako że realiami w książce rządzi literatura. Kultura, sztuka, obyczajowość, wszystko to przesiąknięte jest twórczością polskich i światowych twórców i ma w powieści tłumy naśladowców i fanów, będących w stanie nawet zabić za swojego mistrza. Nazwiska, nawiązania, aluzje są wszędzie, aż ma się ochotę przejrzeć tekst zdanie po zdaniu by wyłapać każde, nie tylko tak wyraźne jak np. porównanie „Lodu” Dukaja do wieży stereo (można się łatwo o nią potknąć) czy atak zwolenników Fostera na Hotel Mroczna Wieża. Całość przywodzi na myśl specyficzne postapo, albo coś, co do szybkiego końca zmierza, przez degenerującą się literaturę, a wraz z nim ludzi, a ogólnie panujący klimat jak z narkotycznej wizji zaczyna się w trakcie czytania lekko udzielać sprawiając, że od podejścia „co ja właściwie czytam?” przechodzi się łagodnie, acz skutecznie do „mój świat”. Taki zjazd następuje przy każdym powrocie do czytania.

   Główny bohater, Edward, jest tu chyba jedynym, który wydaje się być normalny w otoczeniu świrów. Jako jedyny ma też normalne imię. Zadziwiające jak to pomaga identyfikować się z nim i budzi sympatię nawet pomimo faktu, że jako człowiek nie jest przecież ani nikim szczególnym, ani nawet dobrym, sam siebie skazując na zatracenie z powodu braku chęci do życia. Pada się z nim, z nim wstaje i idzie szukać przygód, wątpi i nabiera przekonania. Jest to zdecydowanie dobrze napisana postać, jak znana z życia, sama miałam wrażenie, że już kogoś takiego spotkałam kiedyś, może nawet nie raz. Taki zwykły chłopak z osiedla, może w nienajlepszym towarzystwie, niczym się nie wyróżniający. Z drugiej strony mamy Zampano, który stanowi zagadkę: zdecydowanie niespełna rozumu, interesujący świr, którego ma się ochotę rozgryźć. Jego dom jest pełen pułapek, uzależniony jest od pisania, niewiele o nim wiadomo poza tym, że to wariat i twórca psychotropowych opowiadań. Gratka dla fana psychiatrii.

   Trudno stwierdzić w tym przypadku z jakim typem książki ma się do czynienia. Jeśli miałabym określić gatunek, użyłabym chyba sformułowania ukutego na potrzeby innego dzieła przez samego autora: „Parapsychologiczny romans z wątkiem s-f w typie Dicka na efedrynie”. Może nawet po czymś więcej niż efedryna i z lekkim dodatkiem cyberpunka (książkopunka?) i powiewem wojny, z odpowiednią dozą społecznej znieczulicy. Jeśli to nie jest wszystko, to na pewno dużo w jednym. A sam tytuł? To też książka. Tajemnicze dzieło-wirus, które niszczy psychikę czytającego, niemal równie legendarne co sam Raport. Swoją drogą, co za niepokojący pomysł… wirusy książkowe. Przeczytasz i zatruje ci umysł.

   Sądziłam, że nie spodoba mi się taka wizja, ćpuńskie klimaty są zdecydowanie nie dla mnie, gdy jednak z czasem zastanawiałam się coraz poważniej, co to właściwie jest, co czytam, i jak do tego podejść, wiedziałam już że co jak co, ale obojętności wobec tego tekstu nie da się zachować. Pewne jego fragmenty bawiły po prostu, niektóre śmieszyły mimo wrażenia, że śmieszyć chyba nie powinny, a ostatecznie całość wywoływała dzikie wrażenie, że musi chyba i ze mną być coś nie tak, że mi się to wszystko… podoba. To dzieło bardzo, bardzo specyficzne, nie każdemu zasmakuje, wiele osób stwierdzi zapewne, że to zbyt ciężkie i przekombinowane dla nich, za to osoby, które żyją niemal książkami mogą z zaskoczeniem zauważyć, że czytając „Kotku, jestem w ogniu” znalazły się nagle… u siebie. Bierzcie i czytajcie to wszyscy.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Genius Creations.
Książkę (również w formie ebooka) można kupić TU.

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Kotku, jestem w ogniu
Autor: Dawid Kain
Wydawnictwo: Genius Creations
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 170


3 komentarze:

  1. Mnie ta książka wciągnęła, pochłonęła i zachwyciła - to była istna jazda bez trzymanki, ale bawiłam się świetnie dzięki fabule i językowi. Aczkolwiek na pewno nie jest to książka dla każdego, chyba trzeba być odbiorcą specyficznym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano właśnie, nawet sama myślałam początkowo, że nie jest dla mnie. Tak czy siak warto spróbować.

      Usuń
  2. Ja się zakochałam w tej pozycji. I zwracam uwagę, że nie tylko Edward miał normalne imię, bo był jeszcze Roman ;) Ale fakt, normalne imiona kontrastują z tymi niemal baśniowymi, których jest zdecydowanie więcej :) Ciekawa jestem skąd taka mieszanka:)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: