Czasami bywa tak, że książka jest dziwna. Wiesz o tym zanim
jeszcze po nią sięgniesz. Nie chodzi nawet o okładkę, bo one są różne, a
książki się nie ocenia itd. Ale „Kotku, jestem w ogniu”? Co to w ogóle za tytuł
jest? Co właśnie zamierzam czytać? Jakieś pokręcone fantasy z rozbudowanym
wątkiem erotycznym? Sennie rojenia maga po ciężkim dniu spędzonym na uczeniu
niezbyt inteligentnego stada uczniów klasycznej kuli ognia? Cyberpunk z punktu
widzenia młodej prostytutki? Czego można spodziewać się po pozycji o takim
tytule? Niemal wszystkiego. Ale nie tego, co faktycznie ta krótka przecież
książka zawiera.
Edward Egan jest dilerem. Sam też nie stroni od używek,
prowadząc rozrywkowe życie. I tu kończy się normalność, bo sprzedawanym przez
niego towarem są opowiadania. Świat, w którym przyszło mu żyć w całości opiera
się na literaturze, książki są wszystkim, najwyższym dobrem i najgorszym złem,
a czytanie jest jak powietrze – gdy przestaniesz to robić, umrzesz. Pisze
niemal każdy, ludzie prowadzą wojny oparte na gustach literackich, lata liczy
się od narodzin Williama Burrgoughsa, grafomania to największa zaraza a
porządku pilnują lirycjanci. Mieszkający w Postmodernie młody człowiek nie
uważa swojego życia za zbyt szczęśliwe, jednak wiąże jakoś koniec z końcem
sprzedając specyficzny typ literatury: teksty, które działają jak narkotyki (te
„zwykłe” dragi są tam powszechnie stosowane), to właśnie literatura ma wywołać
„odlot”, skrajne emocje, fazę, stan „uczytania”. Da się tak zarobić na kolejne
imprezy… Któregoś z kolejnych zwykłych dni od swojego dostawcy dostaje
informację o istnieniu „Raportu”, czymkolwiek on jest, który zawiera… coś.
Prawdę objawioną o literaturze i świecie, w którym żyje. Kwestię ignoruje, bo
co go to może obchodzić? Ale gdy budząc się, widzi nad głową wypisane niebieską
farbą polecenie odnalezienia wspomnianej publikacji, postanawia sprawdzić, w
czym rzecz. Dla własnej rozrywki choćby.
Świat przedstawiony przez Dawida Kaina w „Kotku, jestem w
ogniu” jest wyjątkowy, absurdalny, przerażający i… wspaniały. Taka wizja po
prostu musi przemówić do każdego rasowego książkoholika, jako że realiami w
książce rządzi literatura. Kultura, sztuka, obyczajowość, wszystko to
przesiąknięte jest twórczością polskich i światowych twórców i ma w powieści
tłumy naśladowców i fanów, będących w stanie nawet zabić za swojego mistrza. Nazwiska,
nawiązania, aluzje są wszędzie, aż ma się ochotę przejrzeć tekst zdanie po
zdaniu by wyłapać każde, nie tylko tak wyraźne jak np. porównanie „Lodu” Dukaja
do wieży stereo (można się łatwo o nią potknąć) czy atak zwolenników Fostera na
Hotel Mroczna Wieża. Całość przywodzi na myśl specyficzne postapo, albo coś, co
do szybkiego końca zmierza, przez degenerującą się literaturę, a wraz z nim
ludzi, a ogólnie panujący klimat jak z narkotycznej wizji zaczyna się w trakcie
czytania lekko udzielać sprawiając, że od podejścia „co ja właściwie czytam?”
przechodzi się łagodnie, acz skutecznie do „mój świat”. Taki zjazd następuje
przy każdym powrocie do czytania.
Główny bohater, Edward, jest tu chyba jedynym, który wydaje
się być normalny w otoczeniu świrów. Jako jedyny ma też normalne imię.
Zadziwiające jak to pomaga identyfikować się z nim i budzi sympatię nawet
pomimo faktu, że jako człowiek nie jest przecież ani nikim szczególnym, ani
nawet dobrym, sam siebie skazując na zatracenie z powodu braku chęci do życia. Pada
się z nim, z nim wstaje i idzie szukać przygód, wątpi i nabiera przekonania.
Jest to zdecydowanie dobrze napisana postać, jak znana z życia, sama miałam
wrażenie, że już kogoś takiego spotkałam kiedyś, może nawet nie raz. Taki
zwykły chłopak z osiedla, może w nienajlepszym towarzystwie, niczym się nie
wyróżniający. Z drugiej strony mamy Zampano, który stanowi zagadkę:
zdecydowanie niespełna rozumu, interesujący świr, którego ma się ochotę
rozgryźć. Jego dom jest pełen pułapek, uzależniony jest od pisania, niewiele o
nim wiadomo poza tym, że to wariat i twórca psychotropowych opowiadań. Gratka
dla fana psychiatrii.
Trudno stwierdzić w tym przypadku z jakim typem książki ma
się do czynienia. Jeśli miałabym określić gatunek, użyłabym chyba sformułowania
ukutego na potrzeby innego dzieła przez samego autora: „Parapsychologiczny
romans z wątkiem s-f w typie Dicka na efedrynie”. Może nawet po czymś
więcej niż efedryna i z lekkim dodatkiem cyberpunka (książkopunka?) i powiewem
wojny, z odpowiednią dozą społecznej znieczulicy. Jeśli to nie jest wszystko,
to na pewno dużo w jednym. A sam tytuł? To też książka. Tajemnicze
dzieło-wirus, które niszczy psychikę czytającego, niemal równie legendarne co
sam Raport. Swoją drogą, co za niepokojący pomysł… wirusy książkowe.
Przeczytasz i zatruje ci umysł.
Sądziłam, że nie spodoba mi się taka wizja, ćpuńskie klimaty
są zdecydowanie nie dla mnie, gdy jednak z czasem zastanawiałam się coraz poważniej,
co to właściwie jest, co czytam, i jak do tego podejść, wiedziałam już że co
jak co, ale obojętności wobec tego tekstu nie da się zachować. Pewne jego
fragmenty bawiły po prostu, niektóre śmieszyły mimo wrażenia, że śmieszyć chyba
nie powinny, a ostatecznie całość wywoływała dzikie wrażenie, że musi chyba i
ze mną być coś nie tak, że mi się to wszystko… podoba. To dzieło bardzo, bardzo
specyficzne, nie każdemu zasmakuje, wiele osób stwierdzi zapewne, że to zbyt
ciężkie i przekombinowane dla nich, za to osoby, które żyją niemal książkami
mogą z zaskoczeniem zauważyć, że czytając „Kotku, jestem w ogniu” znalazły się
nagle… u siebie. Bierzcie i czytajcie to wszyscy.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Genius Creations.
Książkę (również w formie ebooka) można kupić TU.
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Kotku, jestem w ogniu
Autor: Dawid Kain
Wydawnictwo: Genius Creations
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 170
Mnie ta książka wciągnęła, pochłonęła i zachwyciła - to była istna jazda bez trzymanki, ale bawiłam się świetnie dzięki fabule i językowi. Aczkolwiek na pewno nie jest to książka dla każdego, chyba trzeba być odbiorcą specyficznym.
OdpowiedzUsuńAno właśnie, nawet sama myślałam początkowo, że nie jest dla mnie. Tak czy siak warto spróbować.
UsuńJa się zakochałam w tej pozycji. I zwracam uwagę, że nie tylko Edward miał normalne imię, bo był jeszcze Roman ;) Ale fakt, normalne imiona kontrastują z tymi niemal baśniowymi, których jest zdecydowanie więcej :) Ciekawa jestem skąd taka mieszanka:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.