niedziela, 19 lipca 2015

Uważaj, człowiecze, co w dłonie swe bierzesz, czyli "Sowie zwierciadło" Andrzeja Pilipiuka

   Czytanie siódmego tomu po sześciu nieprzeczytanych może nie być dobrym pomysłem. Może być też pomysłem bardzo złym, gdy przychodzi do momentu, kiedy trzeba coś na jego temat powiedzieć. Bo jak tu zrozumieć historię w pełni, jeśli się trafiło tylko na jej zakończenie? Co jeśli autor zupełnie nie przejął się faktem, że tom ostatni wychodzi sporo później, bo aż w cztery lata po poprzednim? Czy wobec tego książka będzie trudniejsza czy łatwiejsza w odbiorze dla nowego czytelnika? Wiele pytań, wiele wątpliwości, a żeby poznać odpowiedzi wystarczy wziąć tom do rąk i otworzyć, więc cóż było robić… zadanie nie wydawało się trudne, jako że to, jakby nie patrzył, fantastyka, więc tak czy inaczej jakaś frajda z tego będzie. A co z tego wyszło? Tu uczucia mam mieszane.

   „Oko Jelenia” to opowieść o młodych podróżnikach w czasie. Przenoszeni przez pozaziemską siłę nie do końca skłonną słuchać ich opinii przeżyli wiele przygód, by teraz się rozdzielić. Marek postanowił wrócić do własnych czasów, na stare śmieci i spokojnego życia. Staszek poprosił, by przerzucić do w okolice powstania styczniowego, w czas poprzedzający tragedię w domu jego ukochanej, by móc spróbować uratować jej życie. Trafia niemal idealnie - dwór państwa Korzeckich napadli Rosjanie, dziedzica zabili, planując majątek rozkraść i podpalić na odchodne. W tym przeszkodził im Stanisław – z zaskoczenia wpadając, zastrzelił wszystkich. Niestety dom już się palił, więc mając pewność, że Helena jest cała i zdrowa, pomógł jej wynieść co się da z rodzinnych dóbr i zorganizował ucieczkę przy pomocy młodego Krzysztofa, zanim zjawią się z pobliskiego posterunku posiłki, zaniepokojone dymem bijącym w niebo. Cóż, panna uratowana, ale Staszka nie poznaje… w tych czasach jest dziedziczką majątku, zaręczoną i poważną kobietą. Co tu robić?... Tymczasem Marek nie ma lepiej – dopadł go ojciec zagubionego w przeszłości kolegi, oskarżając go o udział w zaginięciu, jeśli nie zabójstwie syna. Obaj uświadamiają sobie, że ich życie nie będzie wcale tak łatwe, jak im się to mogło wydawać.

   Przede wszystkim, podoba mi się tak ukazana koncepcja wędrówek w czasie, chociaż motyw sam w sobie nie jest niczym nowym. Młody chłopak szukający kontaktu z poznaną w innej epoce dziewczyną to bardzo romantyczna idea, zrealizowana w równie miły sposób: Helena Staszka nie pamięta, nie zna, co więcej: jest z innej, wyższej grupy społecznej więc w obecnym układzie nieosiągalna. Słabym punktem wydaje się wplecenie w to sił pozaziemskich. Nie wiem, jak wyglądała sprawa w poprzednich tomach, tutaj jednak opisy wskazują na coś zupełnie trywialnego jak na taką siłę, „ufoludki”, mówiące zwierzęta, nie wiadomo właściwie czemu to wszystko służące… Napotkałam więc pierwszą i największą wadę czytania tylko tej jednej części „Oka jelenia”.

   Bohaterów mamy tu więcej niż dwóch, bo do Staszka dołącza poznany pod płonącym dworem Krzysztof. Ci pierwsi to zwykłe chłopaki, może posiadający trochę więcej życiowo-nieżyciowego doświadczenia zdobytego podczas podróży w czasie, obaj inteligentni i kreatywni, ze spora wiedzą dotyczącą interesujących ich wydarzeń w historii. Krzysiek wypada trochę gorzej, bo jako syn chłopa pańszczyźnianego, nawet uczonego we dworze w zamiarze powierzenia mu wyższego stanowiska, zupełnie nie przejawia cech typowych dla swojego statusu społecznego, a powinien. Nie mam zastrzeżeń do jego bystrości czy zaradności, jednak sposób wysławiania się, maniery, zachowania, w tym już powinno się coś dać odczuć… u Korzeckich był co prawda częstym gościem, ale nadal wychowanym pod strzechą w prostej rodzinie. Helena Korzecka za to jest postacią zupełnie bez życia – jest, odpowiada niby tak jak powinna, planuje swoje dalsze działania, ale w dziwny sposób okazuje jakiekolwiek uczucia. Chociaż wariuje pięknie i zupełnie nielogicznie gdy dowiaduje się o tym, że jej narzeczony żyje acz zamknięty jest w więzieniu, w przypadku straty ojca i domu rodzinnego już jakoś nie widać jej przejęcia, i „powierzam życie bogu” tego nie tłumaczy. Jako osoba nie budzi też we mnie, jako w czytelniku, żadnej sympatii; ot, jest – bo być musi, żeby Staszek miał za czym biegać.

   Książka ma też trochę słabych punktów w postaci błędów logicznych, a pierwszy napotykamy już po kilku stronach, gdy trójka towarzyszy ucieka z płonącego dworu. Otóż Krzysztof zostaje przez autora wspomniany z imienia zanim się jeszcze zdąży przedstawić, co we mnie wywołuje konsternację – scena kilka stron później, gdy ze Staszkiem podają sobie ręce i poznają imiona jest jakby odrobinkę za późno. Takich nieścisłości znajdzie się jeszcze troszkę, powodując dziwne poczucie niezrozumienia czytanego tekstu – a tego zjawiska bardzo nie lubię.

   Czy wobec tego próbę z tą książką uważam za udaną? Niestety, nie bardzo. Nie odczułam aż tak braku wiedzy, wynikającego z faktu nieznajomości poprzednich sześciu tomów, ale „Sowie zwierciadło” samo w sobie nie jest szczególnie ciekawym przedstawicielem gatunku. Liczyłam na to, że zachęci mnie do przeczytania poprzedników choćby już wizją świata przedstawionego tam, ale nie stało się tak, po prostu w moim odczuciu jest to powieść średnia i średnio interesująca. Z związku z tym nie mogę polecić jej na luźne przeczytanie, co do osób, które inne tomy serii znają, można próbować, może one znajdą tu coś dla siebie nowego.

Za ksiązkę dziękuję wydawnictwu Fabryka Słów.

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Sowie Zwierciadło
Autor: Andrzej Pilipiuk
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 492

3 komentarze:

  1. Do tego autora nigdy nie ciągnęło mnie jakoś szczególnie, co teraz poskutkuje tym, że myśl o jego książkach odkładam na długi czas :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja polubiłam jedynie Wędrowycza. Tylko.

      Usuń
  2. Helena zwraca się do Krzysztofa po imieniu kila stron wcześniej niż on przedstawia się Staszkowi

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: