
Herbert Kruk jest krawcem - bardzo dobrym w swoim fachu
przedstawicielem zawodu zdominowanego na ogół przez kobiety. Mieszka w
podwarszawskiej wsi, wiedzie żywot spokojny z piękną partnerką u boku. W
przeszłości zdarzało mu się trafiać z przygody w przygodę, dzieciństwo zburzyło
(a potem postawiło od nowa) odkrycie, że posiada zdolności, które można
określić jedynie słowem: magia. Teraz jednak woli się rzeczą za bardzo nie
chwalić, nawet najbliższym osobom. Pozorny spokój nudnego dnia burzy pojawienie
się mężczyzny, przedstawiającego się jako Schrödinger, który oferuje mu
zlecenie: Herbert ma dostarczyć przesyłkę w konkretne miejsce w określonym
momencie. Sprawa pozornie łatwa aż do przesady, jednak zawartość paczki
pozostaje pilnie strzeżoną tajemnicą, z założeniem, że parę innych osób może
się nią interesować. Krawiec-mag oczywiście odmawia, zdziwiony że ktoś mógłby
potrzebować właśnie jego do takiej roboty. Musi jednak zmienić zdanie, gdy gość
jako argument przetargowy pokazuje mu… pudełeczko z uchem jego ukochanej
wewnątrz. Tylko wykonanie zadania daje szansę na zobaczenie Melanii jeszcze
żywej.
Herbert to dość nietypowe imię, trzeba przyznać. Sama postać
też szczególna: krawiec z zawodu, co początkowo wydaje się być synonimem
nudnego życia, ale tylko do momentu w którym zdamy sobie sprawę jak to z tym
jest naprawdę. Jako bohater też jest specyficzny: szantażowany przez porywaczy
ukochanej jedynym, co robi jest… wypełnienie ich żądań. Żadnego niemal kombinowania,
żadnych wątpliwości że przecież kryminalistom się nie będzie poddawał, ani
jednego pomysłu że rzecz można by zrobić inaczej (no, dla sprawiedliwości
trzeba dodać, że z tym, że po drodze coś może wpadnie…). Zupełnie nie jestem
przyzwyczajona do tego typu podejścia, i w trakcie czytania dosłownie bawiło
mnie to, że tak, jest to sposób skuteczny i prosty, ale ech… serio? A jednak,
pomimo takiego rozwiązania, w książce nie brak ani akcji, ani ciekawych wątków,
a już na pewno komplikacji spotykających maga po drodze.
Poza Herbertem są jeszcze dwie osoby zasługujące na miano „głównych”
w książce: pani detektyw Anna i nastolatek zwany Wygą. Poza nimi pojawia się
dobrych parę osób (jak Melania, ojciec Herberta, nawet Schrödinger), jednak ich
role są epizodyczne w większości. Policjantka to osobowość ciekawa i może
zainteresować osoby zwracające uwagę na kobiece postacie w literaturze, jako że
stanowi obraz osoby niezależnej i radzącej sobie w życiu pomimo licznych przeszkód,
do czego sama chętnie się przyznaje: trudniej jej znaleźć zajęcie ze względu na
płeć, jest też wynajmowana do bardziej „kobiecych” spraw jak śledzenie
zdradzających mężów, co nie bardzo ją satysfakcjonuje. Jest osobą konkretną i
profesjonalną, ale daje się też poznać od strony bardziej osobistej jako dość
rozrywkowa dziewczyna, choć singielka i kociara. Naprawdę dobrze napisana
postać. Podobnie jest z Wygą, nastolatkiem, który uciekł z domu. Spotkany
przypadkiem okazuje się przydatny, chociaż z początku współpracuje niechętnie. Jak
na przedstawiciela swojej grupy wiekowej jest dość bystry (chociaż może to
krzywdzące co teraz napisałam, ale stereotypy… stereotypy ugruntowują się coraz
bardziej przy pełnej współpracy części tych dzieciaków), nawet pomimo faktu, że
tą cechę ujawnia niejako przypadkiem. W postaci na przykład czytywanej czasami
poezji. Aż się prosi, by się wszyscy
ładnie zżyli i stworzyli barwny i skutecznie działający zespół.
Sam pomysł na fabułę i motywy przewodnie jest może
szczególnie wyjątkowy, jako że zlecenie rzucone spokojnie żyjącemu, acz
wyjątkowemu w swej naturze człowiekowi pojawia się dość często, a ratowanie
damy w opresji to już w końcu klasyk światowej literatury, że tak powiem.
Biednej Melanii nie ma się czasu polubić, a szkoda, bo w początkach lektury
zaczęła sprawiać wrażenie ciekawej osoby. Dokładka w postaci szkoły dla młodych
magów (tak… u nas, pod Warszawą, ot, miłe miejsce… Czy do Ciebie też sowa nie
przyleciała w tym roku?) daje smaku, bo też i zupełnie nie jest ona tym, czego
można by się po takim miejscu spodziewać, a do czego przyzwyczaiły nas bardziej
medialne ujęcia tej kwestii. Najciekawszą częścią książki jest jednak sam tytułowy
Okup krwi, czyli historia tego, jak Warszawa została pozbawiona magii, i co musi się stać, by ona w to miejsce
wróciła, co stanowi niejako tło akcji. Herbert w założeniu nie może korzystać
ze swoich umiejętności w stolicy, chociaż już na miejscu okazuje się, że rzecz
jest trochę bardziej skomplikowana. A jak tu znaleźć sposób na odnalezienie
porwanej panny? Nie wiadomo. No, to idziemy dostarczyć przesyłkę, z nadzieją,
że Melania nie straci niczego więcej poza tym jednym uchem… Odświeżającym
momentem jest szalona jazda z taksówkarzem z przypadku – czy ten człowiek w
ogóle miał prawo jazdy? – jego postać pasuje bardzo do legend krążących wokół tego
zawodu, i w miły, choć abstrakcyjny sposób pokazuje że spełnianie marzeń bez
względu na konsekwencje to jednak super sprawa. Nawet tych dziwnych!
Magia jest zdecydowanie jednym z najciekawszych elementów
książki. Jamiołkowski nie bawił się w sentymenty i ozdobniki, zostawiając ją w
postaci surowej, czysto użytkowej. Żadnego machania rękami, żadnych różdżek,
iskier i dymów (no, chyba że papierosowy…), składnikami zaklęć są wyłącznie
przedmioty będące akurat pod ręką: nić, popielniczka, bilet autobusowy. Moc
aktywują pozornie zwykłe słowa, brzmiące jak formułka wypowiadania w
zapowiedziach na stacji kolejowej bądź instrukcja obsługi jakiegoś przedmiotu –
po prostu wśród rozmów na ulicy nie sposób byłoby wyłowić tych właśnie słów
wśród innych, by zidentyfikować je jako niezbyt pasujące do otaczającej
rzeczywistości. To się podoba, nawet bardzo.
A wszystko podane prosto i przejrzyście, językiem bardziej
potocznym niż porządnym, korzystającym po trosze ze slangu miejskiego (Wyga,
cały Wyga, chociaż nie tylko on), suto okraszonym poczuciem humoru, które może
do wysublimowanych nie należy, ale z pewnością pasuje do klimatu jak ulał i
sprawia, że całość nabiera życia. Historia opowiadana jest z punktu widzenia
Herberta, narracją pierwszoosobową pozwalającą na płynne wprowadzanie
retrospekcji i dodatkowych wyjaśnień, płynących z przemyśleń głównego bohatera.
I tu mi zgrzytnął jeden szczegół: momenty, w których opowiada on jakieś wspominki
ze swojej przeszłości, a może bardziej – sytuacja na przystanku, gdzie w chwili
magicznie wygospodarowanego czasu teoretyzuje na temat magii, jej pochodzenia i
tego, skąd się biorą u niektórych zdolności do korzystania z niej. Ta chwila
sama w sobie nie jest zła, rzeczą, która mi się nie podoba jest maniera
Herberta, który brzmi, jakby właśnie zasiadł przy ognisku i zamierzał snuć
opowieść o dawnych dobrych czasach. Jest to ton, przy którym zasypia się po
pierwszych dwóch słowach albo prosi starego, żeby sobie darował tym razem; nasz
mag ma widać po prostu takie skłonności, które można określić luźno i swobodnie
jako plecenie trzy po trzy w odpowiedzi na konkretne pytanie. Po prostu nie
leży to w chwilach, gdy następuje tylko krótka przerwa pomiędzy kolejnymi zwrotami
akcji.
Czy muszę mówić jak drażniący jest fakt urwania historii w
kawałku, i obiecania reszty potem, czyli najzwyczajniej w momencie, w którym
dzieje się dużo i historia zaczyna się powoli wyjaśniać? Krótko mówiąc: trzeba
czekać na drugi tom, a z mojego zniecierpliwienia łatwo można wywnioskować, że
rzecz jest warta zachodu. Wizja miasta przedstawiona w „Okupie krwi” przyciąga
tylko lekko zmodyfikowaną realnością, sprawiając, że nabiera ono charakteru
miejsca, w którym chciałoby się żyć ze świadomością tego, że ma ono też drugie,
zdecydowanie ciekawsze oblicze, które może być codziennością. Nie mogę nazwać
tej wizji „urokliwą” bo też i niczego podobnego w powieści Marcina
Jamiołkowskiego nie znajdzie się; jej klimat jest raczej poważno-kpiący, bez
ozdobników. Użyję jednak określenia „pociągająca”, i nie będzie w tym przesady,
bo czekam niecierpliwie na pojawienie się drugiego tomu, a pierwszy gorąco
polecam.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Genius Creations, a książkę można kupić TU.
Dla zainteresowanych kolejnym tomem: plan wydawniczy GC.
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Okup krwi
Autor: Marcin Jamiołkowski
Wydawnictwo: Genius Creations
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 210
Nie powiem, czuję się zachęcona, Co prawda, motyw porwania żony nawinął mi się przy czytaniu opisu do Po drugiej stronie cienia (Piotr Sender), ale ksiązki tej jeszcze nie czytałam, poza tym jak pisałaś, ratowanie dam w opresjach to chodliwy temat. Tak więc śmiem twierdzić, że książka Jamiołkowskiego to kolejny dowód na to, że Polacy potrafią pisać i warto po nią sięgnąć :) W sumei nawet nie próbowałam się bardziej zainteresowac tą książką, pamiętam, jak wychodziła, ale jakoś tak... bez echa...?
OdpowiedzUsuń