"Wolsung: Magia Wieku Pary" to tytuł, który nawet czytelnikom
fantasy może niewiele powiedzieć. Inaczej ma się rzecz z osobami grającymi w
gry fabularne RPG, którzy system ten znają lub co najmniej o nim słyszeli. A
jest on zdecydowanie warty uwagi jako rdzennie polski, choć wydawany i za
granicą (w tym w USA), chociaż już sam klimat – steampunk z klasycznie
fantastyczną mieszanką ras i profesji już przyciąga spojrzenia. Świat, w którym
magia miesza się z technologią (tworząc wybuchową mieszankę – technomagię!),
smoki są już parosmokami, na niebie królują mechaniczne wiwerny i sterowce, a
ludzie żyją na równi z elfami, krasnoludami, orkami i innymi rasami, spędzając
czas na rozwiązywaniu zagadek kryminalnych aż się prosił o coś więcej… tysiące
scenariuszy gier i pomysłów na przygodę nie poszłoby przecież na marne, więc
dzięki wydawnictwu Van Der Book ukazał się niedawno pierwszy tom opowiadań
osadzonych właśnie w uniwersum Wolsunga. Na książkę składa się trzynaście opowiadań, pisanych zarówno
przez autorów już znanych, jak choćby Paweł Majka („Pokój światów”) czy
Krzysztof Piskorski („Cienioryt”), ale i debiutantów, uczestników konkursu, a
tekst drugiego z wymienionych panów otwiera zbiór.
„Archibald Compton i zaginione miasto Enli-La” to krótka
historia badacza, będącego synem słynnego ojca, który co prawda sam z siebie
wiele nie osiągnął, ale za to ma spore ambicje i dysponuje jeszcze większymi
pokładami kreatywności. Tekst jest niesamowicie zabawny, akcja dynamiczna i
pozbawiona przestojów, już sama scena początkowa – doktorek jadący bicyklem po
dachu płonącego pociągu – zapowiada, że na nudę nie ma szans. Kilkakrotnie
powtarzające się zdanie „Przyszedł mu do głowy bardzo zły pomysł” wywoływało
uśmiech za każdym razem, mówi bowiem wiele o głównym bohaterze. Jedyną rzeczą,
do której mogłabym się w przypadku pana Piskorskiego przyczepić to to, że
opowiadanie jest… za krótkie. Zostawiło mnie z poczuciem bolesnego niedosytu,
spowodowanego faktem skrócenia do maksimum bądź pozostawienia niewyjaśnionych
wielu wątków.
Drugi z tekstów, „Królowa Atlantydy” Igora Myszkiewicza, to
już historia wyprawy badawczej, która poszła bardzo nie tak: jej uczestniczka
została porwana przez nekromantę, zwanego po prostu Dokrotem, i przemieniona
magią dzikich plemion w… coś. Wyruszający na jej ratunek towarzysze zupełnie
nie zdają sobie sprawy z tego, jaki koszmar czeka ich po odnalezieniu
porywaczy. Opowiadanie Myszkiewicza jest najmroczniejsze w tym tomie, choć
klimatem przywodzi na myśl też trochę „Piratów z Karaibów” w ich bardziej
ponurych momentach. I jest to bardzo pozytywna cecha.
Paweł Majka natomiast wystąpił z utworem, traktującym również
o wyprawie poszukiwaczy skarbów, dorzucając jednak do tego
naukowca-nieudacznika i zagadkę kryminalną. Gnom Herstings i troll Perfokles
Durront niejako przypadkowo dołączają do drużyny pana Grepersbortha, choć
zostają przyjęci dość ciepło. Byłoby to miłym zbiegiem okoliczności, że z
katastrofy balonu udaje im się wyjść cało, i na dodatek znaleźć towarzystwo
cywilizowanych ludzi w dzikiej puszczy, gdyby nie fakt, że niedługo potem
atakują ich tubylcy, a w tajemniczych okolicznościach ginie sam pomysłodawca i
szef wyprawy. Durront bierze na siebie odpowiedzialność za znalezienie
mordercy. Pan Majka w tym wydaniu zyskał sobie moją sympatię, choć może w
dziwny sposób: miło spotkać kogoś, kto stawia przecinki w równie niemożliwych
miejscach, jak ja. I „Ostatnia praca Perfoklesa Durronta” to jedyne
opowiadanie, gdzie podobne zjawisko zauważyłam. Korekto, czuwaj.
Mateusz Bielski przyznaje się do bycia graczem i
ilustratorem samego podręcznika do gry „Wolsung”, więc ciekawa byłam jego
wizji. I okazała się być rzeczywiście jedną z tych, które tematycznie
wyróżniają się w całości: historia niziołka Giana, podróżującego w kompanii
krasnoludzkiego inżyniera nowoczesnym pociągiem „Colossus” schodzi z klimatu
leniwie zblazowanego w upiorny w szybkim tempie. A wszystko zaczyna się, gdy
niziołek spotyka pewną tajemniczą damę w ubrudzonej winem sukni, która na
przyjęciu podsyła mu liścik, każąc zejść do maszynowni, gdzie obaj znajdują
coś, co w żadnym wypadku nie powinno się tam znajdować… Technomagia w pełnej
krasie. Czytałam z zapartym tchem.
„Jeździec wiwern” Michała Studniarka został z miejsca moim
ulubionym opowiadaniem, i nie spadł z tej pozycji do samego końca. Jest to
historia pilota ze Slawii, który „przypadkiem” zostaje zaangażowany do próbnego
przelotu i walki pokazowej prototypu nowej mechanicznej wiwerny. Możemy poznać
tu trochę lepiej wolsungowy odpowiednik Polski i charakter jej obywateli, a ponadto
pobawić się troszkę w poznawanie specyfiki podniebnego rzemiosła. To ostatnie
decyduje o wyjątkowości „Jeźdźca wiwern”: opis walki w powietrzu, uczuć i
reakcji pilota, oraz zgrabnie wpleciony motyw kontaktu myślowego z „pojazdem”,
czy zaklętą w nim duszę umarłego lotnika. Panie Studniarek, dobra robota. Ja
chciałabym więcej w tym stylu.
Z kolei „Przebudzenie” Karola Woźniczaka jest w mojej
opinii, jakby dla kontrastu, najsłabszym opowiadaniem tego tomu. Przedstawia
budzącego się po latach snu Wolfganga Hirscha, wiernego oficera Nieumarłej
Rzeszy, który przed laty został wybrany do roli Feniksa – jeśli Rzesza upadnie,
on ma powstać i za pomocą klucza aktywować tajemną broń, która zamieni świat w
piekło. Niestety pan Hirsch, zamiast zrobić, co do niego należy, zaczyna się
zastanawiać… Tekst opowiadania jest
krótki, i o ile motyw z Nieumarłą Rzeszą i nawiązanie do jej historii są bardzo intrygujące, o tyle postać
głównego bohatera, sens jego istnienia i działań już są mocno wątpliwe… We
mnie, jako w czytelniku, całość wywołała tylko jedno pytanie: po co? I odrobinę
żalu, że wionie z niej takim bezsensem.
„Krąg de Berville’a” Marcina Rusnaka to kolejna opowieść detektywistyczna.
Akcja dzieje się w Lyonesse, gdzie zamordowany został właściciel domu
aukcyjnego, gnom Spencer Hebb. Skradzione przy tej okazji zostało pozornie
niezbyt atrakcyjne i niedrogie dziełko, „Spisek siarkowy”. Parę dni później w
lokalnej gazecie ukazuje się anonimowy list, obwieszczający, że kolejną ofiarą
ma być sama królowa… Intryga skonstruowana przez Rusnaka jest skomplikowana,
wielopoziomowa, i tym lepsza, że jej rozwiązanie jest diablo nieoczywiste… bo
wymaga wyjścia poza świat dostępny zmysłom. U mnie – miejsce pierwsze pod
względem motywu kryminalnego.
Pierwsze opowiadanie pisane przez kobietę w tym tomiku (choć
nie ostatnie) to „Dziennik Doktora Augusty”. Jest to historia morderstwa
podczas wyprawy badawczej. Jednak w odróżnieniu od innych, tu akcja widziana
jest z perspektywy dwóch postaci: jako zapisy z dziennika orka-medyka oraz z
punktu widzenia uczestnika, który nie ujawnia się, ale zdecydowanie jest
psychicznie niestabilny. Niemniej jednak żaden z tych panów nie wydaje się być
mordercą… obu jednak chce dojść prawdy, choć na zupełnie inne sposoby. Autorce,
Annie Wołosiak-Tomaszewskiej gratuluję stworzenia najbardziej irytującej
postaci kobiecej tego tomu antologii. Histerycznej elfce Madlyn ma się ochotę
po prostu solidnie przyłożyć.
Pierwszą nagrodę w kategorii „najzabawniejsze opowiadanie”
zdobył za to Simon Zack z tekstem „Barona Nuchternkopfa tryumf potrójny”,
opowiadającym o starym arystokracie z upodobaniem do pojedynków… a może raczej,
nałogiem. Gdy już wszyscy odmówili nawet bitwy na picie, szlachetka niemal się
załamał. Na szczęście, w ramach rozrywki fundowanej przez znajomego naukowca,
udał się raz w portal do innego czasu (polowanko, a jakże) i zdarzyło mu się
przywieźć stamtąd nowego przyjaciela. Przyjaciela, który opowiedział mu o
pustoszącej jego krainę bestii… takiego wyzwania jaśnie baron nie mógł
przeoczyć. Zwichrowany główny bohater,
jego lokaj – oaza spokoju, mechaniczni służący, szybkie pojazdy (kierowane w
szaleńczy sposób)… czego chcieć więcej?
„Tajemnica Kwadratu Hamiltońskiego” Sylwii Finklińskiej
reprezentuje za to już zupełnie inny typ humoru, który mogłabym określić
najbliżej chyba jako sympatyczny bądź też figlarny. To kolejna naukowa
ekspedycja, ale tym razem – morska. Statek, który ma płynąć przez tytułowy
Kwadrat Hamiltoński (ładne przełożenie trójkąta bermudzkiego, swoją drogą)
otrzymuje niespodziewanie dodatkowego towarzysza – żonę badacza Desmonda
Temple, Lady Gaynor. Jaśnie pani niewiele sobie robi z zagrożenia, jakie może
nieść ta podróż, za to stanowczo zamierza skorzystać z okazji popływania za
statkiem w dmuchanej oponie, czego nigdy dotąd jej nie było wolno robić. I kto
wie, jak dobre skutki w skrajnych sytuacjach może przynieść odrzucenie
konwenansów… „Tajemnica…” jest opowiadaniem lekkim i przyjemnym, dobrym na
odetchnięcie od poważnej tematyki morderstw i dochodzeń.
Kolejna historia jest już powrotem do mrocznych klimatów.
Głównym bohaterem „Głodu” Huberta Sosnowskiego jest Prowler Thompson,
dziennikarz wysłany w celu napisania artykułu o dziwnym morderstwie,
popełnionym w mrocznych zaułkach Lyonesse. Cała sprawa jest jednak dziwna, od
śladów, przez ofiary, po samego śledczego, który zachowuje się cokolwiek
dziwnie… ale, gdy się przyjrzeć pismakowi, to z nim też jest chyba coś nie tak.
Czytanie „Głodu” to jak wędrówka w ciemnościach, z których dobiegają dziwne
szepty, co, jak i cała historia, niesamowicie mi się podoba.
Panu Zbigniewowi Szatkowskiemu muszę chyba podziękować –
jego „Dobre Zakończenie” uświadomiło mi, jak niebezpiecznym zajęciem może być
recenzowanie książek. Pękna wręcz jest scena, w której do redakcji wkracza w
toporem w rękach, rozwścieczona odrzuceniem jej tekstu autorka, madame Promowa,
która ma zwyczaj traktować tak każdą osobę, która napisze coś niepochlebnego o
jej dziele. Do tego opowiadania zdarzyło mi się wrócić, by znowu nacieszyć oczy
tak cudownie absurdalną, wydawałoby się, sytuacją.
Antologię kończą „Czarne Jaskółki”, najdłuższe opowiadanie
tego tomu, autorstwa Macieja Guzka. To również wyjątkowy obrazek: w kopalniach
Dymnika zalęgło się… coś. To „coś” zabija górników, którzy boją się już
schodzić w czeluści szybów. Zarząd zatrudnia więc najlepszych z najlepszych,
czyli Profesjonałów – ekipę Rocha „Wilczarza” Augustyniaka, aby odnaleźli i
zlikwidowali źródło zagrożenia. Na miejscu okazuje się, że atmosfera w
kopalniach jest odrobinę napięta, i nie wszystkim zależy na ubiciu potwora…
który zresztą nie jest jedyną plagą trapiącą okolicę. W tym opowiadaniu główny
plus przyznam postaci głównego bohatera – Wilczarz, obdarzony specyficznymi
zdolnościami i niesamowicie charakterny, dosłownie robi klimat całości. Klimat,
dodajmy, niepokojący.
Trzynaście opowiadań, a każde opatrzone jest rysunkiem.
Ciekawym faktem jest, że część z nich to dzieła autorów opowiadań, które
prezentują różne style i kreski, jednak wszystkie pasują wyśmienicie do całości,
a ukoronowaniem całości jest kilka dokładnych i przejrzyście narysowanych map.
Moją ulubioną ilustracją jest – znowu – ta przedstawiająca podniebną walkę w
„Jeźdźcu wiwern”, za szczegółowe oddanie wyposażenia pilota. Zastrzeżenie co do
całości tomu mogę mieć tylko jedno: okładka, chociaż równie przyjemnie
zaprojektowana, jest już stanowczo uciążliwa. Całość robi wrażenie zbyt ciasno
sklejonej, utrzymanie otwartej książki wymaga użycia nieco większej siły niż
zazwyczaj, a wszystko to byłoby jeszcze do przyjęcia, gdyby nie fakt, że
efektem jest paskudna rysa powstająca niemal od razu na grzbiecie. Panowie,
krzywda! Boli samo patrzenie na taką rankę.
Na Antologię „Wolsung” postanowiłam zapolować , odkąd tylko
dowiedziałam się, że coś takiego się ukaże, i jaka była moja radość, gdy mogłam
„podkraść” egzemplarz recenzencki… Klimaty steampunku i fantasy są mi
szczególnie bliskie, a do samego Wolsunga przymierzałam się ostatnimi czasy,
lecz już jako gracz, który to plan, mam nadzieję, uda mi się niedługo
zrealizować, bo też i opowiadania pomogły mi niesamowicie w stworzeniu
koncepcji postaci, którą mogłabym zagrać. Co do książki, żałuję, że nie jest
kilkukrotnie obszerniejsza… ale zawsze pozostaje czekać cierpliwie na kolejny
tom! Przy czytaniu opowiadań czas płynął w sposób niezauważalny, lecz stanowczo
zbyt szybko. W moim odczuciu nie było wśród nich tekstu, który byłby słaby bądź
nudny, i choć prezentowały różny poziom i tematykę, jednakowo przykuwały uwagę,
zawierając szczegóły nowe i ciekawe. Jako człowiek szczęśliwszy po odrobinie
dobrze zmarnowanego czasu, polecam całość do wciągnięcia się – i kto wie, może
jako zachętę do grania.
Za egzemparz recenzencki dziękuję serdecznie wydawnictwu Van Der Book (;
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Wolsung. Antologia, tom 1
Autor: Maciej
Guzek, Krzysztof Piskorski, Michał Studniarek, Paweł Majka, Hubert Sosnowski,
Marcin Rusnak, Sylwia Finklińska, Mateusz Bielski, Karol Woźniczak, Simon Zack,
Zbigniew Szatkowski, Anna Wołosiak-Tomaszewska, Igor Myszkiewicz
Wydawnictwo: Van Der Book
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 336
***
Czytanie umilał mi między innymi ten utworek:
Aż czuć z każdego słowa Twój entuzjazm :)
OdpowiedzUsuńJescze większy mam do samej gry Wolsung (;
Usuń