środa, 10 czerwca 2015

Brytyjski upór kontra niemiecka arogancja. "Stalowe Fortece" Robierta K. Massie, tom 3

   „Stalowe Fortece” to druga książka od Oficyny Wydawniczej Finna, która dotarła do mnie ostatnimi czasy, i ucieszyłam się z niej tak jak i z poprzedniej. Postanowiłam sięgnąć po nią tak szybko, jak tylko będę mogła, nie tylko ze względu na tematykę, ale i wiele pozytywnych opinii, jakie udało mi się znaleźć w internecie na temat autora, Roberta K. Massie, pisanych na podstawie jego poprzednich książek. Nie odstraszył mnie nawet fakt, że jest to tom trzeci, ponieważ w przypadku tego typu książek po prostu nie można „nie być w temacie”, a wiedza o tamtejszych wydarzeniach jest powszechnie dostępna.

   Akcja tomu trzeciego rozpoczyna się ostatnich miesiącach 1914 roku, w trakcie pierwszej wojny światowej. Alianci otrzymują wiadomość, że Turcja, która posiadała dotąd status państwa neutralnego, zamknęła Cieśninę Dardanele i rozpoczęła działania wojenne przeciwko państwom sojuszu, nawiązawszy wcześniej przyjazne stosunki z Niemcami. Rząd Wielkiej Brytanii, na wniosek Pierwszego Lorda Admiralicji Winstona Churchilla, wydał zgodę na atak na tureckie umocnienia na Dardanelach, w celu jej zdobycia i zajęcia. Churchill chciał zrobić to używając jedynie sił morskich, co jako atak z morza na bazy lądowe wielu jego współpracownikom wydawało się nie do przyjęcia, jednak wobec przekonania, że obrona przylądka jest słaba i niewiele będzie mogła zdziałać wobec takiego przeciwnika, udało się przeforsować plan operacji pomimo sprzeciwów, m.in. Johna Fishera, Pierwszego Lorda Morskiego. Początkowo wydawało się, że akcja zakończy się szybkim sukcesem…

   „Stalowe Fortece” czyta się szybko, nawet pomimo sporego ładunku informacji, które zostały ujęte w sposób godny dobrej powieści sensacyjnej. Akcja widziana jest z dwóch punktów: politycznego, w angielskiej Izbie Lordów, gdzie analizowane są informacje z frontu i podejmowane najważniejsze decyzje, i z samego pola walki, pokładów statków, tam, gdzie te decyzje konfrontowane są z rzeczywistością. Także czytelnik na szanse zapoznać się z zasadami działania takiego systemu, zobaczyć jak na nowe informacje reagują dowódcy w akcji, niemalże „wejść im w głowy”, i to zarówno szeregowym żołnierzom, jak i wysoko postawionym lordom. Autor daje możliwość zapoznać się zarówno z przyczynami, jak i ze skutkami takich decyzji, i to w pełnej, drastycznej czasami rozciągłości. Niesamowicie podoba mi się to, wraz ze sposobem, w jaki Massie zrekonstruował charaktery postaci, wraz z ich słownictwem i zachowaniami w konkretnych sytuacjach. Całość jest barwna, żywa i pozwala wczuć się w role wielu z tych ludzi.

   W książce dotrzemy aż do momentu przystąpienia do wojny Stanów Zjednoczonych. Cieszy mnie fakt, że tak szczegółowo został opisany cały proces, który doprowadził do tego wydarzenia, wraz ze stosunkami dyplomatycznymi na linii Ameryka – Niemcy, korespondencją, wymianą obietnic i ich łamaniem, reakcją amerykańskiego prezydenta na nowe wiadomości i niepewnością ambasadorów w obu państwach. Incydent z zatopieniem Lusitanii, który był może nie tak głośny jak w przypadku Titanica, ale zdecydowanie bardziej znaczący w kwestii wydarzeń mających daleko posunięte skutki, a dokładnie bardzo drobiazgowe potraktowanie go przez autora, niesamowicie przypadło mi do gustu. Całość oczywiście została opatrzona kompletem zdjęć i rysunków, klasycznie w przypadku książek od Finny.

   O ile styl pisania i język autora zasługują tu na medal, będąc elementami przykuwającymi uwagę do treści książki w sposób diablo skuteczny, o tyle przy intensywnym  nawet i pełnym zachwytów momentami czytaniu miałam ochotę zawołać: gdzie była korekta, gdy wydawano tę książkę?!  Szukałam na liście osób odpowiedzialnych nazwiska korektora, i go nie znalazłam, więc jeśli istniała taka osoba (a podejrzewam, że nie), to powinna się schować ze wstydu. A jeśli jest, jak myślę, to… panowie, let’s face it, czas zatrudnić kogoś na to miejsce. Książka roi się od błędów, stylistycznie po prostu leży, składnia bywa tak błędna, że zdania tracą sens i człowiek zastanawia się, o co właściwie chodzi… Dopatrzyłam się nawet paru „ortów”. Tak być nie może.

   Książkę mimo wszystko mogę szczerze polecić: lekkość pióra autora nadaje jej swoisty surowy urok, okraszony hojnie anegdotkami i specyficznym, czarnym humorem. Zdarzają się w tekście i cytaty z poematów czy piosenek z epoki, które, choć tłumaczone niezbyt fortunnie, dodają całości klimatu. Nie jestem regularnym czytelnikiem tego typu książek i nie spodziewałam się, że przyswoję ponad 200 stron wojennej zawieruchy tak szybko i lekko, więc doświadczenie to mogę zaliczyć do udanych i oczekiwać większej ilości tego rodzaju doznań na przyszłość. Odradzę jedynie osobom szczególnie wrażliwym, bo chociaż opisy zmagań nie dają pola do narzekań, o tyle opisywane w książce podejście osób z wyższej instancji do szacowanych i dopuszczalnych strat wywołuje miejscami opór w osobie nieprzywykłej do wojennej rzeczywistości.

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Oficynie Wydawniczej Finna.

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Castles of Steel
Autor:  Robert K. Massie
Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza Finna
Rok wydania: 2015

Liczba stron: 212

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: