środa, 6 maja 2015

Od definicji do rzeczywistości. "Bogactwo i ubóstwo" George'a Gildera

   Czym jest bogactwo, a czym ubóstwo? Na pierwszy rzut oka, obie kojarzą się prosto: ze stanem posiadania. Wikipedia mówi na temat ubóstwa, iż jest to „stały brak dostatecznych środków materialnych dla zaspokojenia potrzeb jednostki, w szczególności w zakresie jedzenia, schronienia, ubrania, transportu oraz podstawowych potrzeb kulturalnych i społecznych”, bogactwo będzie więc jego przeciwieństwem. Czy jednak można to tak jednoznacznie określić? Czy stan, który dla jednego będzie biedą, dla innego nie może być pożądany jako o wiele lepszy od aktualnego? Po chwili zastanowienia można dojść do wniosku, że te pojęcia nie są ani tak jasno określone, ani tak proste, jak mogłoby się wydawać.

   „Bogactwo i ubóstwo” to książka podejmująca trudny temat zdefiniowania obu tych terminów i wyjaśnienia, jak mają się one do rzeczywistości. Biorąc pod uwagę różne systemy – najbardziej socjalizm, kapitalizm i liberalizm – omawia przyczyny obu stanów, ich przejawy i skutki, porównując je ze sobą. Autor szczególnie skupia się na kapitalizmie, i choć trudno wyczuć jakie naprawdę ma podejście do tematu, wnika głęboko do korzeni samego zjawiska, rozprawiając się nie tylko z jego technicznymi założeniami, ale przedstawiając też społeczne skutki przemian w obrębie systemu, podając konkretne przykłady. Ciekawym elementem jest analiza – w odniesieniu do przemian systemowych właśnie – modeli rodziny i jej zachowań, zmian pod wpływem wysokości zarobków, ilości osób pracujących i jakości ich pracy. Rozważone to zostało w kontekście nie tylko statystyk zawieranych małżeństw, rozwodów i ilości dzieci, ale też ogólnej satysfakcji z własnej sytuacji życiowej, ilości wolnego czasu i tego, jak jest on wykorzystywany, a nawet poziomu stresu.

   Zarówno pojęcie „ubóstwa” jak i „bogactwa” są w książce opisane osobno, o każdym z nich, szczegółowo, traktuje jeden rozdział, a raczej podrozdział, bo ujęto to głównie w odniesieniu do kapitalizmu, i to jedynie w Stanach Zjednoczonych, co oczywiście słabo przekłada się i na obecną chwilę (książka pochodzi oryginalnie z roku 1981 i nie była uaktualniania), i do rzeczywistości polskiej. Jest też przesycona ideałami autora i jego wizją przyszłości, co zwraca uwagę już po chwili czytania, choć osobiście zwaliłam to na początku na karb własnego, czasem zbyt sceptycznego, podejścia – pewne rzeczy brzmią zbyt pięknie, by były prawdziwe. Wyjaśnia się to, gdy uświadomimy sobie rok pierwszego wydania dzieła pana Gildera.

   I to też stanowi główny minus – idealizm i nieadekwatność przekonań, widoczne zwłaszcza w przykładach, przytaczanych w tekście. Pomimo świetnie, zdawałoby się, wykonanych obliczeń, omawianie małżeństw składających się z dwojga osób pracujących jako bardziej „optymalne” zarówno gospodarczo, jak i życiowo, i rzadziej prowadzących do rozwodów brzmi ładnie – pozornie - ale skąd taki wniosek? Ze źródeł z 1979 roku, kiedy rozwody były o wiele rzadsze nie tylko z czysto ekonomicznego punktu widzenia? Wyraźnie inne jest też podejście do pracujących kobiet, i o ile racją jest, że kobieta pracująca zawodowo ma mniej czasu na zajmowanie się domem, o tyle… chyba nie w ten sposób myślimy już. A już na pewno nie ograniczamy ról domowych do żony i gosposi, i nie traktujemy mężczyzny w domu jako osobnika ściśle skupionego wyłącznie na karierze. Amerykański ruch feministyczny zweryfikował zresztą te poglądy w ciągu kolejnych paru lat.

   Muszę przyznać, że książkę czytało się trudno. Z ekonomią nigdy nie miałam wiele wspólnego, sięgnęłam więc po „Bogactwo i ubóstwo” z przekonaniem, że wreszcie wyrównam braki w temacie, i… niezbyt mi się to udało. Nie jest tu przyczyną niedostatek informacji w tekście, bo jest ich tam solidna i odpowiednia do tematu dawka, okraszona hojnie cytatami i opatrzona bibliografią, jednak problemem stał się dla mnie już na początku styl pisania autora. W żadnym wypadku nie mogę określić książki jako podręcznika czy dzieła naukowego, bo w ostatecznym rozrachunku więcej w nim filozofii niż faktów, co wprowadza momentami chaos. Ponadto, specyfika poglądów autora i niejasność w sposobie ich wyrażania powodują zmęczenie, przez częste (i nieskuteczne zazwyczaj) próby domyślenia się, co właściwie miał on na myśli i co chce powiedzieć przez to, co powiedział - czy jego opis miał na celu pokazanie, że rzecz popiera, czy też nie, skoro neutralności nie można się w całości dopatrzeć?

   Książkę mogę polecić tylko osobom „siedzącym” w ekonomii – choć może nie przeczytają niczego nowego, to mogą skonfrontować założenia autora, poczynione ponad trzydzieści lat temu z sytuacją aktualną; zaprzyjaźnią się też z nią, z dobrym skutkiem zapewne, osoby mniej lub bardziej luźno interesujące się zagadnieniami ekonomicznymi. Za to przeciętnym czytaczom proponuję, by mierzyli siły na zamiary, stawiając za przykład siebie: po lekturze dobrych pięciuset stron rozprawy pana Gildera nie czuję się mądrzejsza ani nawet nieco bardziej „ogarnięta” w temacie - nienawidzę się do tego przyznawać! - za to chaos w głowie mam zacny. I poczucie, że ekonomia to chyba jednak nie dla mnie jest.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi Sztukater.

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Wealth and Poverty
Autor: George Gilder
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania polskiego: 2015 (Wydanie II)
Liczba stron: 508

1 komentarz:

  1. Hm wydaje mi się, że mnie również ciężko by się czytało tą książkę. Ekonomia itp. to raczej nie moje klimaty ;D

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: