Czym jest bogactwo, a czym ubóstwo? Na pierwszy rzut oka,
obie kojarzą się prosto: ze stanem posiadania. Wikipedia mówi na temat ubóstwa,
iż jest to „stały brak dostatecznych środków materialnych dla zaspokojenia
potrzeb jednostki, w szczególności w zakresie jedzenia, schronienia, ubrania,
transportu oraz podstawowych potrzeb kulturalnych i społecznych”, bogactwo
będzie więc jego przeciwieństwem. Czy jednak można to tak jednoznacznie
określić? Czy stan, który dla jednego będzie biedą, dla innego nie może być
pożądany jako o wiele lepszy od aktualnego? Po chwili zastanowienia można dojść
do wniosku, że te pojęcia nie są ani tak jasno określone, ani tak proste, jak
mogłoby się wydawać.
„Bogactwo i ubóstwo” to książka podejmująca trudny temat
zdefiniowania obu tych terminów i wyjaśnienia, jak mają się one do
rzeczywistości. Biorąc pod uwagę różne systemy – najbardziej socjalizm,
kapitalizm i liberalizm – omawia przyczyny obu stanów, ich przejawy i skutki,
porównując je ze sobą. Autor szczególnie skupia się na kapitalizmie, i choć
trudno wyczuć jakie naprawdę ma podejście do tematu, wnika głęboko do korzeni
samego zjawiska, rozprawiając się nie tylko z jego technicznymi założeniami,
ale przedstawiając też społeczne skutki przemian w obrębie systemu, podając konkretne
przykłady. Ciekawym elementem jest analiza – w odniesieniu do przemian
systemowych właśnie – modeli rodziny i jej zachowań, zmian pod wpływem
wysokości zarobków, ilości osób pracujących i jakości ich pracy. Rozważone to
zostało w kontekście nie tylko statystyk zawieranych małżeństw, rozwodów i
ilości dzieci, ale też ogólnej satysfakcji z własnej sytuacji życiowej, ilości
wolnego czasu i tego, jak jest on wykorzystywany, a nawet poziomu stresu.
Zarówno pojęcie „ubóstwa” jak i „bogactwa” są w książce
opisane osobno, o każdym z nich, szczegółowo, traktuje jeden rozdział, a raczej
podrozdział, bo ujęto to głównie w odniesieniu do kapitalizmu, i to jedynie w
Stanach Zjednoczonych, co oczywiście słabo przekłada się i na obecną chwilę
(książka pochodzi oryginalnie z roku 1981 i nie była uaktualniania), i do
rzeczywistości polskiej. Jest też przesycona ideałami autora i jego wizją
przyszłości, co zwraca uwagę już po chwili czytania, choć osobiście zwaliłam to
na początku na karb własnego, czasem zbyt sceptycznego, podejścia – pewne
rzeczy brzmią zbyt pięknie, by były prawdziwe. Wyjaśnia się to, gdy uświadomimy
sobie rok pierwszego wydania dzieła pana Gildera.
I to też stanowi główny minus – idealizm i nieadekwatność
przekonań, widoczne zwłaszcza w przykładach, przytaczanych w tekście. Pomimo
świetnie, zdawałoby się, wykonanych obliczeń, omawianie małżeństw składających
się z dwojga osób pracujących jako bardziej „optymalne” zarówno gospodarczo,
jak i życiowo, i rzadziej prowadzących do rozwodów brzmi ładnie – pozornie - ale
skąd taki wniosek? Ze źródeł z 1979 roku, kiedy rozwody były o wiele rzadsze
nie tylko z czysto ekonomicznego punktu widzenia? Wyraźnie inne jest też
podejście do pracujących kobiet, i o ile racją jest, że kobieta pracująca
zawodowo ma mniej czasu na zajmowanie się domem, o tyle… chyba nie w ten sposób
myślimy już. A już na pewno nie ograniczamy ról domowych do żony i gosposi, i
nie traktujemy mężczyzny w domu jako osobnika ściśle skupionego wyłącznie na
karierze. Amerykański ruch feministyczny zweryfikował zresztą te poglądy w
ciągu kolejnych paru lat.
Muszę przyznać, że książkę czytało się trudno. Z ekonomią
nigdy nie miałam wiele wspólnego, sięgnęłam więc po „Bogactwo i ubóstwo” z
przekonaniem, że wreszcie wyrównam braki w temacie, i… niezbyt mi się to udało.
Nie jest tu przyczyną niedostatek informacji w tekście, bo jest ich tam solidna
i odpowiednia do tematu dawka, okraszona hojnie cytatami i opatrzona
bibliografią, jednak problemem stał się dla mnie już na początku styl pisania
autora. W żadnym wypadku nie mogę określić książki jako podręcznika czy dzieła
naukowego, bo w ostatecznym rozrachunku więcej w nim filozofii niż faktów, co
wprowadza momentami chaos. Ponadto, specyfika poglądów autora i niejasność w
sposobie ich wyrażania powodują zmęczenie, przez częste (i nieskuteczne
zazwyczaj) próby domyślenia się, co właściwie miał on na myśli i co chce
powiedzieć przez to, co powiedział - czy jego opis miał na celu pokazanie, że
rzecz popiera, czy też nie, skoro neutralności nie można się w całości
dopatrzeć?
Książkę mogę polecić tylko osobom „siedzącym” w ekonomii –
choć może nie przeczytają niczego nowego, to mogą skonfrontować założenia
autora, poczynione ponad trzydzieści lat temu z sytuacją aktualną; zaprzyjaźnią
się też z nią, z dobrym skutkiem zapewne, osoby mniej lub bardziej luźno
interesujące się zagadnieniami ekonomicznymi. Za to przeciętnym czytaczom
proponuję, by mierzyli siły na zamiary, stawiając za przykład siebie: po
lekturze dobrych pięciuset stron rozprawy pana Gildera nie czuję się mądrzejsza
ani nawet nieco bardziej „ogarnięta” w temacie - nienawidzę się do tego przyznawać! - za to chaos w głowie mam zacny.
I poczucie, że ekonomia to chyba jednak nie dla mnie jest.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi Sztukater.
Dane ogólne:
Tytuł
oryginału: Wealth and Poverty
Autor: George
Gilder
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania polskiego: 2015 (Wydanie II)
Liczba stron: 508
Hm wydaje mi się, że mnie również ciężko by się czytało tą książkę. Ekonomia itp. to raczej nie moje klimaty ;D
OdpowiedzUsuń