poniedziałek, 11 maja 2015

Boję się, ale pójdę. "Abhorsen" Gartha Nixa

   Gdy zaczyna się czytać kolejny tom serii po długim czasie, który minął od ostatniego z nią kontaktu, zawsze jest odrobinę niezręcznie. Przypominanie sobie miejsc, postaci, celów, wątków, jest w tym przyjemność, ale nie pozbawiona pewnego zażenowania, że tyle książek zdążyło się przeczytać przez ten czas, gdy ta właśnie historia czekała cierpliwie na dokończenie. Teraz, gdy dawno wiadome jest, że „Abhorsen” Gartha Nixa nie jest ostatnim tomem cyklu o Starym Królestwie, i gdy właśnie na „Clariel” zaczęłam się na poważnie czaić, czerwona okładka błyszcząca z półki skutecznie skusiła moje oczy i łapki, nie chcąc się od nich odkleić aż do ostatniej strony. Bo i faktycznie, gdy już chwyciła, nie sposób się było oderwać.

   Lirael i Sameth są w drodze do celu, wraz z towarzyszącymi im Podłym Psiskiem i Moggetem.  Docierają do Domu Abhorsenów, gdzie mają nadzieję znaleźć tymczasowo schronienie przed ścigającą ich złą siłą w postaci zmarłej nekromantki, Chlorr w Masce. Odkrywają powoli prawdę o zagrożeniu, które powstaje na zachodzie, a w którym uczestniczy przyjaciel Sama z czasów szkolnych, Nicholas Sayre. Tymczasem Sabriel i Touchstone przebywają z misją dyplomatyczną w Ancelstierre, które przeżywa problemy natury politycznej w wyniku wojenek partii próbujących dobrać się do władzy. Ich misja nie zdążyła się niestety nawet na dobre zacząć, gdy została przerwana przez zamach na ich życie…

   Książka, przede wszystkim, obfituje w akcję. O ile poprzedni tom to w większości podróż i przeżycia egzystencjalne bohaterów, tak tutaj już każde z nich dowiaduje się jasno i wyraźnie, kim jest i jaki jest jego cel. Skutkuje to lekką zmianą nastawienia – w przypadku Lirael, która nabiera pewności, chociaż ciągle nadziwić się nie może temu, jak bardzo zmieniło się jej życie – bądź kompletną przemianą, jak u Sama. Książę Sameth dostaje przysłowiowego kopa w tyłek, co cudownie wpływa na odbiór historii podczas czytania: przestaje irytować. Za to rolę naczelnego łamagi obejmuje Nick, choć trochę nie z własnej woli.

   Kontynuując kwestię charakterów, nie mogę nie przyjrzeć się dokładniej mojemu ulubieńcowi, czyli Moggetowi. Przez większość czasu jest go niewiele, mało się odzywa, a jak już, to rzucając niejasne uwagi bądź złośliwe komentarze, co nie drażni tak jego towarzyszy, jak… mnie. Nie czułam się zbyt komfortowo, nabierając niechęci do ulubionej postaci: po prostu przez większość czasu sprawia wrażenie, jakby był poza tym wszystkim, szedł z musu i nie interesowało go to, co się właściwie dzieje. Tych kilka niejasnych zdarzeń, których jest uczestnikiem po drodze nie pomaga – a nawet dokłada jeszcze troszkę, ponieważ białe kocisko ani myśli powiedzieć, o co właściwie chodziło.  Te wszystkie nieprzyjemności wynagradza z nawiązką na sam koniec, gdzie okazuje się być… ach. I nie wolno zdradzić, a zaiste była to mocna rzecz. Uwielbiam tego kota.

Taki charakterny kotek... zdjęcie autorstwa KikiricianGoddess (uwaga na spoilery w tekście w linku).

   Całość powieści, mam wrażenie, nabrała troszkę mroczniejszego charakteru niż „Lirael”. Objawia się to głównie w opisach samych zmarłych, zadawanych przez nich (i nie tylko przez nich) ran, ale także w tym, jak rozgrywane są sceny: zamach na życie królewskiej pary i przeżycia bohaterów w reakcji na śmierć różnych osób. Autor jakby postanowił wniknąć trochę głębiej w ich emocje, pokazać więcej charakteru. Pozwala to lepiej poznać postać, ale i bardziej gra na emocjach czytelnika to, jak wydarzenia oddziałują na nie. Czy to dobrze? Zdecydowanie tak.

   Jedną rzeczą, która mnie tu zdziwiła, jeśli zatrzymać się jeszcze na chwilę przy fabule, to brak wątku miłosnego. Co prawda tłumaczyłyby to powiązania rodzinne między wędrującymi ze sobą bohaterami, ale jest jeszcze tyle innych osób… Lirael zachowuje się momentami jak nieczuła staruszka, Sam jest kompletnie aseksualny, Nicholas większość czasu spędza w pozycji horyzontalnej lub sypiąc iskrami z nosa i uszu, a wszyscy inni są zabiegani i zajęci strasznymi rzeczami tak, że nie widzą nic innego. I jak tu ma dojść do skutku kolejny Abhorsen? Pewnie nadzieje rokuje jeszcze młoda Ellimere, ale tu autor nie pokusił się o nic więcej niż tylko dającą lekką nadzieję wzmiankę na sam koniec. Powieść dla młodzieży bez wielkiej miłości? No po prostu nie godzi się.

   Jakieś minusy? Pewnie, choć, poza tym co wymieniałam przy okazji poprzednich tomów, czyli zamieszania z odległościami (które nie jest widoczne tak bardzo, jako że tym razem bohaterowie poruszają się jedynie po niewielkim odcinku mapy) wynaleźć można tylko problemy z tłumaczeniem.(w paru miejscach odrobinę nie zgadza się z wersją z „Lirael”) i zdarzające się w tekście powtórzenia, co zresztą jest tylko czepianiem się z mojej strony.


   Co mogę powiedzieć? Może inaczej – co mogę powiedzieć poza tym, że końcowa scena wymiata, Mogget niszczy system, Podłe Psisko rozczula do łez, a grające razem wszystkie dzwonki tworzą tak cudowny klimat, że po prostu chce się czytać? Doszłam w tym zachwycie do jednego strasznego wniosku – historia przedstawiona przez Nixa w „Abhorsen” jest tak kompletna, że nie wyobrażam sobie teraz sięgania po „Clariel”, bo będę się bała rozczarowania. Jednak, znając życie, w końcu to zrobię, w nadziei na powrót do świata, gdzie magia ściera się z technologią, a zmarłych w ich domenie pilnują samotni stróże z siedmioma dzwonkami przy pasie. Ponieważ ma on swój niepowtarzalny urok. Dlatego też całą serię polecam, nie tylko młodszym czytelnikom.

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Abhorsen
Autor: Garth Nix
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania polskiego: 2014 (Wydanie III)
Liczba stron: 424

2 komentarze:

  1. Czytałam całą trylogię czy może teraz już nawet serię, bo to nigdy nie wiadomo jak nazwać ;=) Najbardziej podobała mi się druga cz. Lirael <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Mój ulubiony tom serii :). Moim zdaniem najlepiej oddaje klimat Starego Królestwa, a poza tym ciągle coś się dzieje, dzięki czemu nie ma czasu na nudę :)

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: