Temat epidemii Ebola jest jeszcze świeży, nie tak dawno
media przeżywały pierwsze przypadki w Gwinei i Liberii, a potem kolejnych
państwach Afryki, by straszyć szybkim rozprzestrzenieniem się na resztę świata.
Czy choroba miała szanse się tak rozejść, czy nie, można by dyskutować, jednak
fakt jest taki, że zakończyła się tak nagle, jak się zaczęła. Czy jednak zaraz
nie pojawi się znowu, zbierając straszne żniwo i znikając? Tego nie wiadomo, a
choć świadomość tego, jak działa i rozprzestrzenia się wirus Ebola jest daleko
wyższa teraz niż w początkach jego diagnozowania, nadal nie odkryto skąd właściwie
się wywodzi - wiemy jedynie, jak łatwo przenosi się ze zwierząt na ludzi,
obierając sobie za drogę najdrobniejsze nawet zranienia.
„Strefa skażenia” nie jest książką nową, wydana została po
raz pierwszy w 1994 roku w Stanach Zjednoczonych, u nas ukazała się w tym roku za
sprawą wydawnictwa SQN. Nosi podtytuł „Przerażająca prawda o Eboli”. Czego oczekiwałam po niej? Przede
wszystkim, po zajęciach z wirusologii na studiach, gdzie obrałam sobie za temat
zaliczeniowy właśnie wirusa Ebola, posiadałam już jakąś wiedzę w temacie, więc
podeszłam do czytania jej z mieszanymi uczuciami. Po pierwsze, z lekką obawą,
że sensacyjne wątki przerosną fakty naukowe podane zapewne w niewielkich
ilościach, a i one zostaną naciągnięte tak, by zrobić jak najbardziej
dramatyczne wrażenie; po drugie – że treść będzie się roić od błędów
rzeczowych, które przecież zazwyczaj tracą znaczenie w obliczu fascynującej
fikcji literackiej. Co wobec takich uprzedzeń znalazłam w książce?
Odpowiem może od razu: uwielbiam być tak
pozytywnie zaskakiwana.
Historia zaczyna się, można by rzec, u źródeł. W Afryce,
dokładnie w Kenii, mieszka pewien samotny francuz. Posiada dom, plantację, a w
pobliskiej wsi kilka bliskich przyjaciółek. Z jedną z nich udaje się na dłuższą
wycieczkę do jaskini Kitum, gdzie spędzają miłe chwile, kryjąc się przed
ulewnym deszczem. Po powrocie życie toczy się swoim tempem, do czasu. Po około
tygodniu mężczyzna zaczyna odczuwać ból głowy, który nasila się, mimo leków i
opieki, potem dołącza ostry ból brzucha i krwawe wymioty… Miejscowi nie
potrafią mu pomóc, więc decyduje się pojechać do szpitala. W drodze jego stan
pogarsza się. Gdy dociera na miejsce, jest już wycieńczony, zalany krwią, ale
nawet mimo tego niewiele zwraca uwagi w poczekalni oddziału nagłych wypadków,
pełnej rannych i chorych. Do momentu, w którym choroba atakuje po raz ostatni,
a chory umiera, padając w kałużę własnej, wykaszlanej w ciężkim spazmie
wymiotów, krwi. Był to Charles Monet, pierwsza zarejestrowana ofiara wirusa
Marburg w Afryce, w roku 1980, 13 lat po epidemii tej choroby w Niemczech.
Książka prowadzi nas, krok po kroku, przez historię wirusów
afrykańskich gorączek krwotocznych: Marburg, Ebola Sudan i Ebola Zair, od
samych początków. Autor dotarł do źródeł: rozmawiał zarówno z odkrywcami tych
małych morderców, jak i osobami z otoczenia ofiar, zwykłymi ludźmi, lekarzami,
pielęgniarkami, laborantami, weterynarzami, politykami; poznamy procedury
obowiązujące w laboratoriach, w których pracuje się z wirusami, na które nie ma
lekarstw ani szczepionek, dowiemy się, co czują osoby zakładające skafandry
bezpieczeństwa i badające śmiertelnie niebezpieczne czynniki pod mikroskopem,
oddzieleni od nich „tylko” kilkoma warstwami tworzywa, zajrzymy do oddziałów
szpitalnych poziomu 4, gdzie umieszczani są chorzy… ale najmocniejszą rzeczą,
która czeka czytelnika, to opis samej choroby: tkanka po tkance, co Ebola robi
z człowiekiem. A szczegóły są przerażające. Przykładowo: w późnym stadium wirus
niszczy tkanki podskórne, powodując, że oblicze człowieka zastyga w bezruchu,
zanika mimika, więc nawet mimo ogromnego bólu, nie jest w stanie okazać
cierpienia, mając wciąż jednakowo pusty, charakterystyczny dla tego stanu wyraz
twarzy. Szczegółowość opisów sprawia, że z jednej strony nie sposób oderwać się
od czytania, a z drugiej trudno potem zasnąć. Są przerażające.
„Strefa skażenia” określania jest jako thriller non-fiction
i literatura faktu, i muszę się zgodzić z jednym zwłaszcza – nie ma przekłamań.
Pan Preston podaje nam po prostu fakty – a wszelkie ubarwienia fabularne
pochodzą z opowiadań ludzi, którzy byli i widzieli. Daje to nie tylko jasny
obraz sytuacji i wiarygodny przekaz, ale też tekst, który nie nudzi, nie
narzuca się nadmiarem naukowych terminów czy suchych faktów, tworząc spójną
całość, w której pełna napięcia fabuła łączy się z prawdą naukową, okraszona
dodatkowo zdjęciami z miejsc zdarzeń. Ta książka zafundowała mi wieczory pełne
napięcia, po których strach było zgasić światło w pokoju, jednocześnie czując
niesamowity pociąg, by sięgnąć po nią ponownie. Mogę więc tylko polecić
poszukiwaczom mocnych wrażeń, jak i tym, którzy tematem się interesują i
chcieliby wiedzieć więcej. A za rzetelność naukową – ogromny plus!
Za możliwośc przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu SQN.
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: The Hot Zone
Autor: Richard Preston
Wydawnictwo: SQN
Rok wydania polskiego: 2015
Ilość stron: 320
Nie wiedziałam, że to tak stary tekst - byłam przekonana, że ktoś zebrał fakty teraz, na fali kolejnej epidemii, a tu proszę, zaskoczenie. :) Sama książka również mi się podobała, odpowiada mi takie wyważenie faktów i narracji. No i konkluzja, że to, co najstraszniejsze, jest rzeczywiste.
OdpowiedzUsuńTeż tak sądziłam, bo sugeruje to opis książki. Ale fakt - mocna rzecz!
UsuńSzukam właśnie jakiejś książki w ten deseń. Dzięki za polecenie, jestem pewien, że przeczytam :)
OdpowiedzUsuńWięc mocnych nerwów życzę! (;
UsuńZwykle docieram do informacji o pierwszych wydaniach i jestem w szoku, że w przypadku tej książki pominęłam ten fakt. Sugestia wydawcy była chyba zbyt wymowna by poszukać więcej informacji ;) Co do treści - Preston stanął na wysokość zadania. Udała mu się ta książka.
OdpowiedzUsuńChciano się odnieść do aktualnych wydarzeń, i zrobiono to aż za dobrze ;D
UsuńTa książka mnie ciekawi, kiedyś po nią sięgę :)
OdpowiedzUsuń