poniedziałek, 20 października 2014

"Rzeźnia Numer Pięć, czyli Krucjata dziecięca, czyli Obowiązkowy taniec ze śmiercią", Kurt Vonnegut.

Tak na dobrą sprawę, nie jestem chyba odpowiednią osobą do pisania recenzji tej książki, chociaż klimaty wojenne i historyczne są nie mi obce, a za absurdami przepadam. Niemniej jednak połączenie jednego i drugiego zawsze wydawało mi się odpychające, i trudno mi to tak naprawdę uzasadnić. Można uznać to za przekonanie o tym, że przesada w przypadku absurdalnej głębi zawsze działa na niekorzyść, ponieważ łatwo wpada się w sztuczność i całość brzmi jak przeznaczona dla ludzi, którzy każdą niezrozumiałość biorą za coś bardzo głębokiego i artystycznego. Jednak przeczytałam „Rzeźnię numer pięć” z pewną dozą ciekawości, rozbrojona od początku tytułem i notką z pierwszej strony. A wrażenia? Zobaczmy.

Bohater „Rzeźni…” jest człowiekiem przeciętnym…. Nie, on jest nawet poniżej przeciętnej. Pospolity, flegmatyczny, pozbawiony wyobraźni. Takich Billych jak on są setki. I setki takich jak on poszły na wojnę. Część z nich nie wróciła, części wojna zrobiła krzywdę. I my, z naszych ciepłych foteli przed ekranami komputerów, a czasem z książkami w ręku, możemy sobie tylko wyobrażać, co się dzieje w głowie takiego człowieka. Możemy śmiać się z Billy’ego, który przecież ma żonę i dzieci, a jednocześnie swój świat, w którym mieszkańcy obcej planety porywają go, by użyć jako eksponat do oglądania, a całość wpasowuje się w jego „realne” życie i przeplata się z nim.
Spróbujmy to przejść razem z nim. Poznajmy koszmar wojny, widziany tymi przerażonymi oczami. Równie przerażonych, zupełnie zwykłych, a przez to jakże wyjątkowych towarzyszy, przypadkowych ludzi. Transport wagonem towarowym w nieznanym kierunku, brud, choroby i umierający w kątach ludzie. Bombardowanie Drezna i śmierć tysięcy. Wejdźmy w jego głowę i powędrujmy na Tralfamadorię. Wróćmy na Ziemię i opowiedzmy o tym rodzinie. Pomieszało się w głowie, biednemu. Zdarza się.

Właśnie to „zdarza się” jest jedną z najbardziej znaczących części książki. Powtarzane co chwila, wprowadza nastrój dystansu i obojętności, i, chcąc nie chcąc, pozostajemy na pozycji obserwatora zdarzeń. To wszystko jest czymś, o czym się słyszy, z telewizji, gazet, opowieści starszych ludzi. Nikt tego nie przeżył, nie wie, jak to jest. Słucha i wzrusza ramionami. Bo tak bywa. Niektórzy mają gorzej, ale nas to przecież nie dotyczy. Właśnie w tego powodu odebrałam tą powieść jako okrutną, bo nie umila niczego. Nie ma zachwytu, gloryfikacji przeżyć wojennych, ani żalu nad tragediami. To po prostu się zdarzyło, i teraz trzeba z tym żyć, bo świat się ogółem nie zawalił, to tylko jednostki czasem tracą umiejętność radzenia sobie w nim. I próbują inaczej. Tymczasem ten świat widzi ich jako bohaterów, traktując również jako swego rodzaju eksponaty w Zoo… więc czym się różni Ziemia od Tralfamadorii?

Odświeżającym motywem jest wyśmianie tego gloryfikowania ocalałych z wojny. Gdzie są ci odważni mężczyźni? Nie było ich tam, były dzieci. Przerażone, rzucone w piekło, próbowały przetrwać, i nielicznym się udało. Ledwo. Robili to, co musieli.

Pan Vonnegut napisał powieść antywojenną. O czymś, co sam przeżył. Książka pisana jest w całości kpiącym stylem, który może bawić, ale do czasu. Ten rodzaj cynicznego humoru wywołuje uśmiech, ale nie jest to coś, z czego można się po prostu śmiać. Nie nazwałabym tego nawet czarnym humorem – to coś jeszcze stopień niżej, świadomość faktu, że to się stało i zdarzy się jeszcze, i mimo wszystko dalej się żyje, a przeżycia jednostki tak naprawdę nic nie znaczą dla świata.  Można to odebrać różnie – jedni się zachwycą głębią, drudzy uznają za głupie, prześmiewcze dziełko. Do mnie trafiło przez ogólny nastrój, i skłoniło do zastanowienia, jak sama odbieram otoczenie i innych ludzi, właśnie dlatego, że z czasem traci się pewną wrażliwość i empatię, zastępując ją wzruszeniem ramion i „zdarza się”. Można to nazwać znieczulicą, albo uodpornieniem się. Stopniowo sami wchodzimy na pozycje obcych, którzy tylko obserwują, nie uczestnicząc i nie angażując się emocjonalnie w to, co się dzieje czy działo gdzieś, kiedyś.

„-Będziecie udawać, że byliście mężczyznami, a nie dziećmi, i w filmie będą was grali Frank Sinatra i John Wayne albo któryś z tych wspaniałych, zakochanych w wojnie obleśnych staruchów. I wojna będzie wyglądać tak cudownie, że zapragniemy nowych wojen. A walczyć będą dzieci...”


Książka cienka, niepozorna, ale ze sporym ładunkiem kwestii do przemyślenia.




Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Slaughterhouse-five, or The Children's Crusade
Autor: Kurt Vonnegut
Wydawnictwo: PIW
Rok wydania: 1990
Ilość stron: 180

1 komentarz:

  1. Tak, to jedna z tych obowiązkowych pozycji, za które wciąż nie mogę się zabrać :) Dzięki Ci za przypomnienie mi o tej książce.

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: